sobota, 19 marca 2016

XX.

Krople deszczu dudniły głośno, opadając na parapet. Pensjonat jakby opustoszał. Nie było bowiem słychać nic, prócz mojego oddechu. Wpatrywałam się, jak zwykle, w poniszczony już sufit, trzymając na piersi nowy, niemal nietknięty ołówkiem zeszyt. Nie miałam czasu, by zabrać się za rysowanie, a gdy znalazłam chwilę, wenę twórczą diabli brali. Myślałam tylko o Luke'u i o tym, że nie dał znaku życia od samego rana. Jakby spakował się i uciekł. W sumie... nie byłoby w tym niczego dziwnego. 
Wtem, jak na zawołanie, usłyszałam skrzypienie podłogi. Kroki. Ktoś powoli szedł w kierunku mojej sypialni. Opuściłam powieki, rozkoszując się ostatnimi momentami samotności. Pani Jenkens chodziła cichutko, niczym duch, mama stukała obcasami, Caroline zasnęła przed północą w swoim mieszkaniu, Tom odwiózł mnie do pensjonatu, gdy zaczęło padać, a potem wrócił do Caroline... Fletcher nie miał powodu, by się ze mną spotykać. Klamka wydała żałosny dźwięk zgrzytania. Cameron czy Luke? Z synem burmistrza wyjaśniłam sobie wszystko, zatem... Uśmiechnęłam się, czekając na ciąg dalszy. Nie zamierzałam otwierać oczu.
Materac załamał się pod jego ciężarem. Pachniał dymem papierosowym i miętową gumą do żucia. Było jednak coś w jego woni charakterystycznego. Może perfumy, może woda po goleniu, może proszek do prania, może...
Leżeliśmy obok siebie spokojnie, głowami skierowanymi w stronę sufitu. Nie miałam pojęcia ile tak wegetowaliśmy, ale czułam jego obecność i wywnioskowałam, że w ten sposób się uspokaja. Wreszcie sięgnął po mój zeszyt, ale położyłam dłoń na jego dłoni, nim zrobił kolejny ruch. Wciąż nie otworzyłam oczu. Czekałam.
Posunął opuszkami po mojej skórze, poruszył się w pościeli, aż wreszcie zawisł nade mną. Wtedy to ja uniosłam rękę, kładąc ją na świeżo ogolonym policzku chłopaka. Chciałam czuć jego obecność jak najsilniej mogłam. Jeden dzień. Został nam jeden dzień na właściwe pożegnanie.
Nawet nie kontrolowałam momentu, w którym nasze usta się spotkały. Delikatnie przesunęłam swoją dolną wargą po jego górnej, a kiedy rozchylił usta, ja podniosłam powieki. Nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu. Miałam go tylko dla siebie. Luke'a Sulivana. Chłopaka z Pokreślonego Domu. Uniosłam się na łokciach. Byliśmy czoło w czoło.
- Jest coś, co chciałbym zrobić, kochanie. - Złożył moje włosy za ucho.
- Jest coś, co chciałabym wiedzieć, kochanie.
- Odpowiem na każde twoje pytanie, jeśli pójdziesz ze mną.
- Zmokniemy, przeziębimy się i...
Zdecydowanie wybrał najlepszą metodę na uciszenie mnie. Pocałunek, który składał na moich ustach był subtelny, kuszący i pełen chemii. Niemal poczułam jak prąd przechodzi przez nasze ciała. Zarzuciłam ręce na szyję Luke'a.
- Niesamowita argumentacja, panie Sulivan.
- Staram się, Barymoore. - Wstając z posłania, postawił mnie na ziemi.
- Mam ubrać się jakoś szczególnie? - Wzruszył ramionami.
- I tak zmokniemy.
Westchnęłam ciężko, a potem się zaśmiałam, widząc dezorientację na jego buzi. Byłam ciekawa co przygotował. 

~*~

Lubiłam jeździć po Crow Cove pick-upem, szczególnie gdy padał deszcz. Miałam do tego pewnego rodzaju sentyment. Pink Floyd w radiu również było już standardem. Zatem przyciszona muzyka, kropelki wody wyznaczające swoje ścieżki na szybach i mokradła przed nami. Minęliśmy wrzosowiska, by okrężną drogą dojechać... gdzieś. Luke nie powiedział co planuje, ale ufałam mu i wiedziałam, że nie muszę psuć sobie niespodzianki.
Obserwowałam przyrodę na zewnątrz. Była już prawie wiosna. Marzec miał zacząć się tuż za moment. Wrzos szykował się do rozkwitnięcia fioletem, a słońce świeciło coraz mocniej i coraz dłużej za dnia. Poczułam ukłucie w sercu, gdy pomyślałam o swoim wyjeździe, ale postanowiłam nie psuć tej chwili.Spojrzałam na Luke'a kątem oka, a on tylko uśmiechnął się szeroko. Jego uśmiech był dla mnie jak miód na serce.
Kiedy zaparkował auto, moje serce zabiło trochę szybciej. Owszem, mieliśmy okazję być tam wiele razy, ale dopiero w tamtej chwili dotarło do mnie znaczenie Pokreślonego Domu. Nie był już tą samą ruderą, w której się poznaliśmy. Był pięknym, odnowionym, wiktoriańskim pałacykiem, ale my doskonale wiedzieliśmy, że jego prawdziwy urok widnieje dopiero wewnątrz. Nic nie znaczące bazgroły dla niewrażliwych ludzi, znaczące wszystko dzieła sztuki dla nas.
Luke ujął moją dłoń, rozglądając się dookoła. Galeria Crow Cove, bo tak nazwał to miejsce burmistrz Hudson, była zamknięta, gotowa do otwarcia nazajutrz. I wtedy wszyscy mieszkańcy miasteczka mieli zjawić się tam, podziwiać zapierające dech w piersi dzieła, opowiadać historie o ich autorach i powtarzać jak galeria jest niesamowita. Wcześniej jednak, nim ktokolwiek nazwał te kilka obrazków dziełami sztuki, dokładnie ci sami ludzie, nazwali swoją chlubę Pokreślonym Domem. Miejscem, gdzie młodzież zbiera się i niszczy jeszcze bardziej do połowy pożarty przez pożar budynek. Ale prawdę mówiąc Pokreślony Dom, wciąż był tym samym pokreślonym domem. Tylko w nowej oprawie. Oprawa to natomiast najważniejsza część ludzkiego życia według próżnych. Oceniamy po pozorach, bo boimy się, że gdy dobrniemy dalej, możemy poznać okrutną prawdę o swojej własnej pomyłce.
- Nikt nie wie co się stało tak naprawdę z tą posiadłością - wyszeptał, wyciągnąwszy z kieszeni kurtki klucz. - Po porostu spłonęła. Czy podłożono ogień, czy to kwestia wypadku? Najmniej nieważne. Crow Cove miało wiele takich pałacyków. - Otworzył drzwi, przepuszczając mnie w wejściu.
Zaparło mi dech w piersi, gdy rozejrzałam się dookoła. Mama odwaliła kawał dobrej roboty, konserwatorzy budynków z resztą też. Poczułam się trochę jak szlachcianka z okresu panowania królowej Wiktorii, która weszła na salę balową wraz ze swoim księciem. Całe sklepienie, każda ściana, a nawet fragmenty nieodnowionej podłogi okrywały się malunkami w najróżniejszych kolorach.
- Jutro tutaj zatańczymy taniec główny. - Usłyszałam szept, a moje ciało przeszły dreszcze. - Pójdziesz ze mną na bal, księżniczko? - Zaśmiałam się tylko.
- Pod warunkiem, że zostaniemy przy dzieciaku, albo kaczce. - Obróciłam się w stronę Luke'a, który tylko oblizał usta. - Skąd wziąłeś klucz?
- Mój kumpel to Cameron Hudson, resztę dopowiedz sobie sama. - Ruszył przed siebie w stronę zupełnie nowych schodów. Prowadziły na piętro, a później strych. To tam chciał mnie zabrać.
Kiedy wspięliśmy się na sam szczyt Pokreślonego Domu, nie dostrzegliśmy już dziury w ścianie. Nie było wiktoriańskiej szafy, nie było skrytki chłopaków, nie było nic, prócz fresków stworzonych wcześniej przez matkę Luke'a i mojego rysunku, ale nie musiał o tym wiedzieć. Chłopak wziął głęboki oddech.
- Nienawidzę tego miasteczka, Aspen - powiedział, oblizując niepewnie dolną wargę. - Owszem, to najpiękniejsze miejsce na świecie, ale tak bardzo przywodzi na myśl każde złe wspomnienie. Mam dość. - Pogładził dłonią zabudowaną ścianę, a potem znów ruszył ku dołowi. Nic nie mówiąc grzecznie szłam za Luke'iem. - Nie chcę być starym sobą. Inaczej, nie chcę dawać ludziom dowodu na to, że mieli rację. Kochałem moją mamę. Może nie powiedziałem tego w porę, ale...
- Nie możesz wiecznie cierpieć katuszy za jeden błąd. - Znów znaleźliśmy się na dole. W tym pokoju, gdzie kiedyś nie było podłogi. W pokoju, w którym się poznaliśmy. - Zasługujesz na drugą szansę.
- Też tak myślałem, a potem... Cholera, jakbym po raz drugi, sam nie wiem, dostał nabój do rozładowanego pistoletu. Prawie nas zabiłem. - Zacisnął dłonie w piąstki.
- Prawie czyni wielką różnicę, Lucas. - Objęłam go w tali. - Ona też ci wybaczyła. - Skinął.
Milczeliśmy w ciszy obserwując niemal pustą ścianę, na której miał znaleźć się akt własności domu, należący teraz do burmistrza Hudsona. Jedyne, nietknięte farbami olejnymi miejsce w całym budynku...
- Autor kresek próbował namalować Empire, ale zrobił zbyt cienkie kontury, dlatego je przekreślił. - Spojrzałam na jego profil. Wciąż patrzył tępo przed siebie. - A później mężczyznę, skaczącego w dół, na pastwę całego Nowego Jorku. Ale poddał się zbyt szybko, po pierwszej próbie. - Oblizałam usta, nie potrafiąc oderwać wzroku od opowiadającego Luke'a. - Nie wiem czy to przypadek, że za każdym razem rysujesz mnie właśnie tam. Po prostu... Kiedy zobaczyłem w twoim zeszycie siebie na krawędzi, poczułem, że nie umiałbym skoczyć. Nie póki twoja ręka wciąż tkwi wyciągnięta w moją stronę. Nie jestem samobójcą. Niedoszłym, okej, ale nie zamierzam jeszcze zbierać się z tego świata.
W całkowitej ciszy wyciągnął z kieszeni kurtki kilka ołówków, węgiel do cieniowania i czarny marker. Zmarszczyłam nos kiedy podał mi ołówek.
- Czyń powinność, Aspen.
- Ołówkiem po białej ścianie? - Uniosłam jedną brew. - Nie stać cię na więcej?
- Farby długo się rozrabiają, a my mamy tylko trzy godziny.
- Myślisz, że w trzy godziny narysuję Nowy Jork? Za kogo ty mnie masz? - Wzruszył ramionami ze śmiechem. 



~*~


Słońce jeszcze nie wzeszło, a deszcz ustąpił. Byliśmy w zupełności zajęci tym, co tworzyliśmy. Nieidealnie, nie z dokładnością do każdej kreski, niczym Eva, nie bez najmniejszego sensu. Luke chciał zostawić coś po sobie w tym miejscu, wiedziałam o tym. Był tak skupiony, że nawet przestał się odzywać. Kończyliśmy. Poprawialiśmy najważniejsze części markerem, rozmazywaliśmy węgiel, zniszczyliśmy wszystkie ołówki i ścianę burmistrza. Tylko przez chwilę pomyślałam o konsekwencjach, ale nie bałam się, póki miałam Luke'a przy sobie. To była nasza wspólna wina, nasza szrama na Pokreślonym Domu, w noc przed otwarciem.
- To chyba najbardziej szalona rzecz w moim życiu. - Przyznałam szczerze, odsuwając się na kilka kroków, gdy moja praca dobiegła końca.
- Pamiętasz jeszcze, że wskoczyłaś z rozbiegu na jacht? - I Luke się odsunął. - Ale tak całkiem serio, jesteśmy w tym nieźli. - Objął mnie ramieniem.
- Mama mnie zabije. - Dźgnął mnie w bok. - Dobra, przepraszam. Jesteśmy lepiej niż nieźli.
- To jeszcze nie koniec.
- Hm?
- Mam coś dla ciebie.
Bez słowa wyjaśnień ruszył do wyjścia, a kiedy znaleźliśmy się na zewnątrz, jakby nigdy nic zamknął Pokreślony Dom. Otworzywszy przede mną drzwi pick-upa, sam usiadł na miejscu kierowcy, ale nie odpalił auta.
- Zamknij oczy. - Pełna niepewności, wykonałam polecenie Luke'a. Chłopak wyciągnął coś ze schowka. - Teraz otwórz. - Podał mi w dłoń niewielką kopertę. - Chcę byś dowiedziała się co jest w środku dopiero po balu, dobrze?
Wystraszyłam się trochę, bo nie wiedziałam czego się spodziewać. List. Zdecydowanie kryła się tam jakaś wiadomość, nie byłam tylko pewna czy powinnam znać jej treść.
- Jeśli powiesz mi, że nie znosisz pożegnań i znów nie zobaczymy się na lotnisku, chyba cię wyśmieję. - Położyłam dłoń na dłoni Luke'a. Zaśmiał się tylko. - Nie chcę lecieć. - Pogładziłam jego knykcie.
- Aspen. - Ujął mój policzek drugą ręką, a potem złożył pocałunek na moim czole.
Ja tylko... przekręciłam się na fotelu w taki sposób, by mieć dostęp do ust Luke'a. Chłopak nie protestował, gdy wpiłam się w jego wargi. Całowaliśmy się długo i namiętnie, ale mała przestrzeń zdecydowanie nam przeszkadzała. Wreszcie wylądowaliśmy na tyle pick-upa, wciąż muskając swoją skórę wargami. Nawet nie wiem, w której chwili postanowiłam obsypać pieszczotami jego szyję. Luke westchnął cicho, a potem uniósł mój podbródek. Uśmiechnęłam się do niego zawadiacko, a on odpowiedział takim samym uśmiechem.
To była decyzja podjęta pod wpływem chwili. Wiedziałam, że tego chcę od momentu, gdy sama poprosiłam, ale to były inne okoliczności. I jakkolwiek źle postąpiłam, najpierw niszcząc mienie miejskie, później pozwalając Chłopakowi z Pokreślonego Domu wziąć mnie całą, nie czułam się z tym źle. Byliśmy w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie.
Tak, ponad wszelką wątpliwość ta noc okazała się najbardziej szaloną nocą mojego życia. 
~*~

    Nigdy nie marzyłam nawet o tym, że pójdę na bal. Przecież każda dziewczynka tego chce. Włożyć strojną suknię, upiąć fikuśnie włosy, wziąć księcia pod rękę i przejść z nim wzdłuż sali balowej. Każda dziewczynka chce być księżniczką. Chce mieszkać w zamku, nosić koronę i zostać najpiękniejszą na świecie. Księżniczki są piękne. Są... idealne. Życie jednak to nie film Disney'a. Życie jest o wiele mniej nasycone w kolor, lecz nie jest szare. Można by rzec, że życie jest wyważone, ale to fair, bo dostajemy wybór. Chcemy być dobrzy, ale wybieramy złe ścieżki. Chcemy znaleźć się na balu, ale trafiamy do zamku wiedźmy. Chcemy pokochać, ale ranimy siebie. Chcemy uciec, ale stoimy w miejscu. Życie zdecydowanie jest wyważone, fair, nie ujmując mu jednak paradoksalności. Do czego dążę? Disney, owsem, tworzył bajki, ale na czymś musiał się wzorować. Disney stworzył z życia bajkę, mocniej kontrastując dobro i zło. W banalny sposób ujmując i dodając koloru, albo jego braku. Wszyscy wciąż to robią. Kreując postacie, zabierają im zwyczajność, bo sprawiają, iż są kontrastami innych postaci. To jest właśnie domeną irracjonalności. Z tego wynika, że raczej żadna dziewczynka nie zostanie księżniczką, skoro księżniczki to ideały. Mnie osobiście wystarczyła świadomość, że dla Luke'a Sulivana jestem księżniczką. Nie potrzebowałam ani zamku, ani korony, ani nawet długiej sukni, którą i tak miałam na sobie. Ważny był chłopak, przy którym czułam się najpiękniejszą i najważniejszą dziewczyną na świecie. 
     Oficjalnie przyjęcie miało zacząć się o wpół do szóstej, ale Eva Barymoore musiała być na miejscu przed piątą. Długo rozmawiała z burmistrzem Hudsonem i z jego synem. W tym czasie ja i Caroline zdążyłyśmy przygotować się na bal. Byłam podekscytowana, szczęśliwa, a nawet trochę nadpobudliwa. Kiedy przyjaciółka kręciła moje włosy prostownicą, ja konturowałam twarz Esmeraldy, która natomiast zdejmowała wałki z głowy pani Jenkens. Całe miasteczko zostało bowiem zaproszone. Przygotowania minęły w okamgnieniu, samo dotarcie do Pokreślonego Domu również. Najbardziej podniecona byłam i tak reakcją mamy na mój i Luke'a rysunek. Chociaż nie. Chciałam też zobaczyć minę Sulivana, gdy dostrzeże mnie w takiej odsłonie. 
  Wiedziałam co robił i dlaczego przysłał Toma do pensjonatu, ale mimo wszystko nie zamierzałam wchodzić do środka bez niego. Pokreślony Dom był nasz wspólny. Może nie formalnie, ale zdecydowanie mentalnie. W środku otworzyliśmy nowy rozdział w naszych życiach. Poznaliśmy się tam, zakochaliśmy się tam i zostawiliśmy na zawsze ślad po tej miłości. Najwidoczniej tam właśnie mieliśmy się też pożegnać.
Drzwi wejściowe otworzyły się płynnie. Obróciwszy głowę, uśmiechnęłam się lekko. Nie stałam już sama na ganku, dołączył do mnie Cameron Hudson, trzymający w dłoniach kilka kartek. Westchnął tylko, a potem wyciągnął papieros. Staliśmy w milczeniu. Cameron palił, ja bawiłam się swoimi palcami, póki dzwon kościelny nie zmącił głuchej ciszy. Spojrzałam na profil zamyślonego chłopaka. 
- Ojciec kazał mi przemawiać, stresuję się jak cholera. - Wytłumaczył się z nikotyny. 
- Ja czekam na Luke'a - odparłam, na co Cameron skinął. - Dasz radę z tym przemówieniem. Jesteś wygadany, a ci ludzie i tak myślą, że wzór z ciebie cnót. - Chłopak zareagował śmiechem. 
- To, że wolisz Sulivana, nie sprawiło, że przestałem cię lubić, wiesz? Okej, nie w ten sposób, ale tak po koleżeńsku, jesteś w porządku, Barymoore. 
- Dziękuję. 
- Nie powiesz mi tego samego?
- Nie. - Cameron otworzył oczy szerzej. - Żartuję, Cam, ty też jesteś w porządku. - Oparłszy się o odnowioną balustradę, poprawiłam długą, granatową sukienkę. - Zastanawia mnie jedna rzecz. 
- Mianowicie? 
- Dlaczego... wtedy w samochodzie. - Oblizałam usta, a potem spojrzałam w dół. - Dlaczego mnie pocałowałeś? - Chłopak wyłącznie wzruszył ramionami. 
- Miałem na to ochotę. No i nie ukrywam, chciałem wkurzyć Luke'a. 
- Chciałeś mnie wkurzyć? Czym i dlaczego się nie udało? - Przeszły mnie ciarki, gdy usłyszałam ten głos. 
Szedł powoli, z cynicznym uśmiechem na ustach, ubrany w elegancki smoking, a ja nie potrafiłam oderwać od Luke'a wzroku. Miałam w głowię noc, którą spędziliśmy razem. Mówi się, że kobieta, która straci dziewictwo w aucie, jest za przeproszeniem dziwką, ale ani ja, ani Luke nie wierzyliśmy w takie pogadanki. Przecież miejsce się nie liczy, jeśli robisz to z ukochaną osobą, prawda? Zerknęłam kątem oka w stronę pick-upa, którym podjechał. Czułam obecność Luke'a jeszcze raz tak mocno. Nie mogłam się doczekać, aż wreszcie zniweluje odległość między nami i wejdziemy do środka, oglądać nasze dzieło w świetle zachodzącego słońca. 
- Kiedy pocałowałem Aspen. 
- Pocałowałeś Aspen? - Luke uniósł jedną brew, dołączając do mnie i do Camerona. Poczułam jak obejmuje mnie w tali. - Kiedy? - Nie wiedział o tym. 
- Parę miesięcy temu. - Zacisnął palce na mojej tali. Okej, odrobinę się zestresowałam. Miałam nadzieję, że Sulivan nigdy się nie dowie. 
- Och... - Wzrok chłopaka wręcz mnie przenikał. - Myślałem, że... 
- Aspen nie oddała pocałunku. To nie jej wina. - Odetchnęłam w duchu, słysząc słowa Camerona. Rzeczywiście zamarłam na parę chwil, o czym sama nie wiedziałam. 
- W porządku. - Luke machnął ręką. 
- Serio? - Podniosłam głowę, by spojrzeć na jego sarkastyczny uśmiech. 
- Nie wiedziałem o tym, ale chyba nie chce mi się robić wojny o jeden, nieodwzajemniony pocałunek. Nie byliśmy do niczego zobowiązani, kaczuszko. 
- Masz dobry humor... Wszystko... - Przytaknął, nim zdążyłam zapytać, a potem otworzył drzwi wejściowe. 
- Cam, trzymaj. - Zdezorientowany Hudson wykonał polecenie przyjaciela, ujmując klamkę. Luke natomiast ukłonił się przede mną. 
- Mogę panią prosić do sali balowej? - Zarumieniłam się na te słowa. Był jak nie Luke. Był... zakochany. 
- Oczywiście, proszę pana. - Chwyciłam jego wyciągniętą dłoń i weszliśmy do środka. 
Gwar rozmów dobrze ubranych ludzi, unosząca się w powietrzu woń farb olejnych i perfum kolejnych gości, malunki oraz przebijający się dźwięk muzyki klasycznej. To miejsce wyglądało diametralnie różnie. W głowie miałam te poobdzierane ściany, przerywające radio i płyty mamy. Słyszałam kroki. Widziałam jak świeci komórką w moją twarz. 
Wtedy dostrzegłam tę postać. Młody mężczyzna wszedł do środka, a to mignięcie okazało się światłem z jego telefonu. Był wysoki, blady jak niepokryta farbą ściana, a spojrzenie miał nieufne. Zlustrował mnie od góry do dołu, ja zlustrowałam jego i staliśmy tak minutę albo dwie.
Znów podniosłam wzrok na Luke'a. Wciąż był wysoki, wciąż był blady, ale jego błękitne oczy zdawały się inne. Pełne ciepła, nadziei, czegoś takiego, czego nie widziałam jeszcze nigdy w niczyich oczach, jakkolwiek pięknego, niespotykanego koloru by nie były. Mogłam śmiało powiedzieć, że zakochałam się nie tylko w Luke'u. Osobno zakochałam się w jego absorbujących oczach. On również na mnie spojrzał. Stanęliśmy pod naszą ścianą, pod tym bazgrołem w Pokreślonym Domu i staliśmy tak minutę, albo dwie. 
- Pięknie wyglądasz, Aspen. - Ukłoniłam się na te słowa. - Ktoś podejrzewa nas o tę pracę? - Zerknął w stronę Empire State Building po naszej lewej. 
- One dwie. - Przeniosłam znaczące spojrzenie na mamę i panią Jenkens, które kręciły głowami z niedowierzaniem. - Ale chyba się nie gniewają. 
Nie było nam dane jednak rozmawiać dalej, gdyż na podest wszedł mężczyzna, włączając mikrofon. Burmistrz Hudson zastukał w kieliszek. 
- Chciałbym gorąco podziękować wszystkim za przybycie - odezwał się. - To wielki dzień dla naszego pięknego miasta, ale zapewne macie dość moich mów. Tym razem więc to mój szanowny syn, Cameron Thomas Hudson wzniesie toast. Cameronie... 
Fletcher poklepał przyjaciela pokrzepiająco po ramieniu, a Vera uścisnęła jego dłoń. Tom i Caroline natomiast zniknęli, niemniej wzięłam to za dobry znak.
Rozejrzałam się po posiadłości znów, gdy chłopak zaczął mówić. Widziałam te malowidła tak wiele razy. Były piękne, zapierały dech w piersiach. Fascynowały mnie swoim abstrakcjonizmem i ogromem. Ale właśnie o to chodzi w sztuce. Ma zastanawiać, wzbudzać kontrowersję, ma być przytłaczająca i nie dawać spokoju. Cokolwiek mówi się o harmonii i delikatności, nie może w tym wszystkim zabraknąć cienia tajemnicy. Każde dzieło, nawet cudze portrety, to jakaś część artysty. Każdy artysta przelewa w swoją pracę choćby niewielkie przesłanie, mankament mówiący o nim. Właśnie to było powodem mojego zainteresowania Pokreślonym Domem. Był on bowiem skarbcem ludzkich dusz. Podniosłam wzrok na sufit, potem na ściany, na podłogę. Niemalże każdy skrawek, każdy pokój, wszystkie korytarze żyły swoim własnym życiem. Kolejne pokolenia malarzy stworzyły coś z niczego. 
- ... a teraz zapraszamy pary do tańca, na sali głównej. - Zaklęłam w myślach na siebie. Miałam nadzieję, że usłyszę chociaż zdanie z przemowy Camerona, ale byłam zbyt zamyślona. 
- O czym on mówił? - szepnęłam Luke'owi do ucha, na co ten tylko wzruszył ramionami. 
- Nie wiem, nie słuchałem. - Nie potrafiłam się nie zaśmiać.
- Jesteś niemożliwy, wiesz? 
- Dlatego jeszcze nie kopnęłaś mnie w tyłek? - Wywróciłam oczami. - Rozumiem, mniej gadania, więcej tańczenia. - Cam, świetna przemowa! - Luke krzyknął w stronę Hudsona, na co zaczęłam chichotać jeszcze bardziej. - Cii, sprawiajmy pozory.
- Powiem ci coś, Sulivan. 
- Później. - Znaleźliśmy się w największym pokoju, gotowi do tańca. - Czy mogę prosić? - Bez słowa ujęłam dłoń chłopaka i dałam się prowadzić. 
Usłyszałam dźwięk piosenki, której nie znałam, ale nie o to chodziło. Chodziło o bliskość z Luke'iem. O nasze powolne kroki w tańcu. Czułam się dobrze, gdy mnie obejmował. Chciałam , żeby to trwało wiecznie. Chciałam zostać przy nim do śmierci, nawet jeśli miałabym umrzeć za chwilę. Tekst. Te słowa... One przeszyły mnie całą, a ich moc sprawiła, że moje serce zabiło szybciej. 
Cause I don't wanna fall in love, If you don't wanna try... - Zadrżałam. 
Wyobraziłam sobie moment wyjazdu. Wyobraziłam sobie jak patrzę w jego twarz po raz ostatni, jak po raz ostatni słyszę, jego głos, jak po raz ostatni motam jego oczy. Wyobraziłam sobie nasz ostatni pocałunek, który miał być obietnicą, że to nie koniec. Ale kogo oszukiwaliśmy? Dążyliśmy przecież do końca. Może odrzucałam od siebie wizję ostateczności, lecz nadszedł czas, by ją rozważyć. 
Baby it looks as though we're running out of words to say and love's floating away - wyszeptał Luke, swoją zimną dłonią odgarniając moje włosy. Czekał aż to powiem. Czekał aż zapytam, patrząc mi prosto w oczy.  
Won't you stay?  - Siła mojego głosu była znacząca. Kilka osób spojrzała w naszym kierunku, gdy zamiast tańczyć, staliśmy tępo patrząc w swoje twarze. Bolało mnie po prostu serce. Poczułam jak chłopak wiedzie kciukiem po moim policzku. Nawet nie zorientowałam się, kiedy zaczęłam płakać. I płakałabym dalej, gdyby delikatnie nie musnął moich warg. Nie. Ja i tak płakałam. Nie miałam nawet chęci by zarzucić ręce na jego szyję. Opuściłam dłonie bezwładnie wzdłuż sukienki. Chciałam tylko... by to wszystko dobiegło końca. 
Ale przecież tak jest zawsze. Coś cię wciąga i daje nadzieję, a potem, gdy wiesz, że i tak skończysz w rozsypce - czekasz. Nie potrafisz skończyć, bo za żadne skarby nie chcesz kończyć, nawet jeśli znasz beznadzieję sytuacji. I miałam całkowicie w poważaniu co myśleli sobie ludzie. Miałam całkowicie w poważaniu mamę, panią Jenkens, zniknięcie Toma i Caroline, a nawet Pokreślony Dom. Na dobrą sprawę, mógłby nawet spłonąć z nami wszystkimi w środku. Mogłam ja sama zająć się ogniem. Wszystko, dosłownie wszystko na świecie boli mniej niż pożegnania. Bo jeśli naprawdę ci na czymś zależy, nie pozwól temu odejść! Nigdy w życiu nie wmawiaj sobie, że tak będzie lepiej, bo nie prawda, nie będzie! Będzie tylko gorzej. Będziesz cierpieć, będziesz się kajać z myślą, że postąpiłeś szlachetnie, ale tak naprawdę nie chciałeś być dobry. Bałeś się. Przegrałeś ze strachem przed spróbowaniem. 
Jeśli kogoś kochasz, pozwól mu odejść. Nie zmuszaj by odchodził, skoro miłość to wolność. 
To powiedział Luke, nim zaczął kochać. Inaczej. To powiedział Luke nim miłość go przerosła. 
I znów byłyśmy na lotnisku, tym razem na Exeter International Airport, czekając na samolot. Ja i mama. Siedziałyśmy na ławce, obserwując ludzi mknących przed siebie. Każdy z nich się gdzieś spieszył. Każdy z nich myślał o czymś, co zapewne nie było nawet istotne, przynajmniej nie dla całego społeczeństwa. Z westchnieniem przetarłam twarz dłońmi i ułożyłam rękę na ręce mamy. Eva tylko uniosła jeną brew. 
- Kocham cię - powiedziałam, przegryzając dolną wargę. - Naprawdę, kocham cię najmocniej na świecie. I dziękuję, że jesteś taka, jaka jesteś. 
- Oj, wiem, że ci przykro... - Odgarnęła moje włosy za ucho. - Jeśli jest wam pisane, spotkacie się jeszcze. - Uśmiechnęłam się w odpowiedzi. Mama objęła mnie ramieniem, a ja mocno się w nią wtuliłam. 
- Posłuchaj. - Odsunęłam się trochę. - Urodziłaś mnie i wychowałaś, chociaż zdecydowanie nie było ci łatwo. I mimo, że czasami mam ochotę powiedzieć "nienawidzę cię", nie myślę w ten sposób. Jesteś moim wzorcem. Podziwiam cię... 
- Aspen. - Zasłoniła twarz.
- Nie, proszę, nie płacz... - Przegryzłam wargę. - Mamo, nie płacz. Mamo... - I znów ją objęłam. - Proszę. Mamo. 
- Jesteś już taka... duża. Boże, mam prawie dorosłe dziecko. 
- Właśnie dlatego muszę podejmować dorosłe decyzje. - Podałam Evie chusteczkę, przełknąwszy głośno ślinę. - Przepraszam. 
To nie była łatwa decyzja. Nie. To była najtrudniejsza decyzja w moim życiu. 
- Muszę iść, mam samolot. 
- Odlatujemy za... - Mama zamarła. Spojrzała na mnie trochę zdenerwowana, trochę zawiedziona. 
- Zadzwonię. - Chwyciwszy swoją torbę, ruszyłam w przeciwną stronę. 
Obróciłam się raz jeszcze. Mama wstała, spojrzała na mnie, a z ruchu jej warg odczytałam tylko krótkie "kocham cię". I tyle. Dorosłam. To właśnie był ten moment, w którym musiałyśmy się rozdzielić, by zacząć żyć. Zabrałam jej siedemnaście lat, tym samym uzyskując siedemnaście lat. Nie powiedziałam wcześniej, co planuję. Nie chciałam, by wiedziała. To była nasza decyzja. Zgadza się. Nasza. 
Poczułam jak ktoś łapie mnie za dłoń, a potem chowa w opiekuńczym uścisku. 
- Pokażę ci Empire - wychrypiałam, całując Luke'a w ramię. - Pokażę ci cały Nowy Jork, jeśli zechcesz.
- Najpierw chcę zobaczyć Aspen w Kolorado. - Wziął mój bagaż, idąc w stronę kasy. Opowiadał o tym, co nas czeka, podczas gdy ja obróciłam się znów. Mamy już tam nie było. Uśmiechnęłam się krzywo. 
To nie był koniec. Właściwie... to był początek. 

"Aspen... 
Ten list będzie tak bardzo nieskładny, jak to możliwe. Mógłbym powiedzieć to osobiście, ale nie wiem czy jestem w stanie. Zatem wyjaśniam, bo jestem ci winien wyjaśnienia... 
Moja mama była w spółce z ojcem. Firma okazała się ich wspólna, dlatego ojciec chciał ją... no wiesz. Myślał, że zapisała swoją część na Jacka, który zna się na biznesie. Okazało się jednak, że to ja dostałem jej udziały. Więc chcieli mnie oszaleć. Gdybym był niezdolny do samodzielnego myślenia, mieliby pełne prawo odebrać mi moją część. Nie udało im się. Ale nie jestem przedsiębiorcą, jestem artystą historykiem, więc stworzyłbym raczej parodię, nie dochody. Odsprzedałem to bratu za niemałą kwotę. Adwokat ją obliczał, nie orżnęli mnie, koniec końców. Myślę, że kiedy nie żyję z marnej, barowej pensji i kiedy... No wiesz. Dość. Jestem kiepskim pisarzem. Dołączę po prostu bilet w jedną stronę do Nowego Jorku. Ja mam swój. Możemy zacząć od początku. Razem."

Historie miłosne mają to do siebie, że zazwyczaj kończą się tragicznie. Kochankowie umierają, albo odchodzą od siebie. Pisarze, artyści, reżyserowie na siłę koloryzują swoje bajki, by dodać tragizmu sytuacji. By pokazać odbiorcom jaką ma moc. Nienawidzę takich zakończeń. Nienawidzę zakończeń w ogóle. Życie przecież tak nie wygląda. Dlaczego od dwóch godzin oglądam film? Żeby dowiedzieć się, iż główne postaci wezmą ślub, albo umrą? Czy to dwie możliwe opcje? W prawdziwym życiu, reżyserowanym przez nieidealnych, kolorowych bohaterów, zakończenia również nie są skrajnie różne. I żyli długo i szczęśliwe, albo i umarli. Krótko, bezboleśnie, ale nieszczęśliwie. Nie chcę wiedzieć, jakiego finału się doczekali. Chcę mieć otwarte zakończenie, możliwość domyślenia się, co było dalej. Dlatego właśnie zostawiam naszą historię w tej chwili. Nie powiem czy samolot szczęśliwie doleciał do Nowego Jorku. Nie powiem, czy pokłóciliśmy się z Luke'iem o jakąś pierdołę, czy pobraliśmy się, czy mieliśmy dzieci. Czy rozmawiałam jeszcze kiedyś z mamą... To nie ma znaczenia, bo nasza opowieść skończyła się wraz z przeleceniem przez granicę. Ten rozdział na zawsze i wszech czasy zostanie w małym miasteczku, w starej Anglii. W Crow Cove, tuż nad Kanałem La Manche, dokładnie tam gdzie się zaczął. 
Bo w życiu nie ma ani smutnych, ani szczęśliwych zakończeń. Są tylko niedopowiedzenia. 

1 komentarz: