niedziela, 13 marca 2016

XIII.

Minęło sporo czasu nim zrozumiałam czego tak naprawdę chcę. Musiałam dorosnąć do podejmowania samodzielnych decyzji, musiałam doświadczyć, musiałam dotknąć, poczuć... Czułam. Ja cała składałam się wyłącznie ze sprzecznych uczuć. I nie chodzi tylko o ten pocałunek, chodzi o całokształt mojego życia. Bowiem widziałam wiele, wyczytałam wiele, nasłuchałam się wiele, lecz byłam bierna. Tam, w Crow Cove... stałam się najlepszą, ale i za razem najgorszą wersją Aspen Barymoore, jaką mogłam się stać. Oddychałam pełną piersią, żyłam, uczyłam się tego, co było dla mnie tak odległe przez tyle lat. Niesamowite emocje rozsadzały mnie od wewnątrz. Więcej się śmiałam, więcej żartowałam, więcej myślałam, ale... Wspominałam już kiedyś o dwóch stronach medalu, prawda? Ta ciemna, zła strona okazała się w relacji z mamą. Z czasem zaczęłam ją nawet obwiniać, choć wiedziałam, że nie powinnam. Słuchałam jej od maleńkiego, bo myślałam, iż to właśnie jest w porządku. Iż ona sama wie najlepiej... i chyba każde dziecko z początku ma taką wizję rodzica. Uświęcając jego zdanie, postępuje podobnie, a gdy dorasta, gdy poznaje się choć trochę na świecie i wchodzi w nowe środowisko, zdaje sobie sprawę z faktu, że "Rodzic" to nie osobna rasa. Rodzic też jest człowiekiem i z tego tytułu przysługuje mu prawo do popełniania błędów. W rzeczywistości przecież całe życie się czegoś uczymy... Moja mama nie była jednak w stanie nauczyć się, że "Dziecko" również nie jest rasą. Zwał to jak zwał, przejdźmy do sedna. Dziecko musi dorosnąć, by wreszcie również stać się rodzicem. Gdyby nie ta kolejność w naturze, gatunek ludzki spotkałby marny, rychły koniec, zatem... Przestałam czuć się winna, bo nie zrobiłam niczego złego. Ja po prostu... dorosłam.
- Zaraz zaśniesz. - Mruknięcie Luke'a ledwie przedarło się przez barierę myśli. - Dzieciaku? - Niósł mnie na rękach od mokradeł, a ja powoli przysypiałam, wtulona w klatkę piersiową chłopaka. - Śpij dobrze. - Uśmiechnęłam się lekko, a potem uniosłam powieki, potarłszy oczy skostniałymi od zimna dłońmi. Zbliżała się północ.
- Zaniesiesz mnie do łóżka? - zapytałam niewinnie. Luke tylko skinął. - Ale nie w pensjonacie. Gdziekolwiek tylko nie tam.
- Jak wylądować w pościeli Luke'a Sulivana, poradnik według Aspen Barymoore.
- Jestem zbyt zmęczona, żeby zaserwować ci dźgnięcie. Niech będzie, cokolwiek pozwoli ci spać. - Pokręcił głową z niedowierzaniem, ja natomiast nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu, który sam cisnął mi się na usta.
Luke Sulivan był dla mnie jak oparzenie. Wystarczyło, że dotknęłam go raz, a porządnie, by poczuć rozchodzące się po ciele drgawki spowodowane temperaturą, którą odzwierciedlała jego własna otoczka tajemniczości i nawet jeśli zabrałam rękę w porę, nim spłonęłam, nie zdążyłam wsadzić jej pod zimną wodę. Nie uśmierzywszy bólu natomiast, pozwoliłam, by się rozwijał, a potem pozostawił po sobie ślad. Cały czas miałam ten ślad, lecz gdzieś tam pojawił się też cień nadziei, iż on nigdy już nie zejdzie. Owszem. Poparzyłam się Luke'iem Sulivanem i byłam gotowa na blizny po ranach, które miały wyrządzić mi demony pochowane w najciemniejszych zakamarkach jego umysłu.
Jego kroki, bicie serca oraz równomierny oddech sprawiły, że spokojna zasnęłam, wiedząc, iż jestem we właściwym miejscu. 

~*~

Otworzyłam oczy, usłyszawszy dźwięk klucza, przekręcającego się w zamku. Próbowałam dojść do tego, co się stało, albo chociaż gdzie byłam. Kojący zapach męskich perfum drażnił moje nozdrza, na domiar złego miałam w buzi pełno swoich włosów. Przetarłam twarz. Luke najwidoczniej nie wiedział co ze mną zrobić, gdy szukał kluczy, dlatego przewiesił mnie sobie przez ramię. Podciągnęłam się trochę i odgarnąwszy opadające na buzię kosmyki, mruknęłam mu do ucha.
- Możesz mnie postawić. - Chłopak się wzdrygnął, ale czy powiedziałam, albo zrobiłam coś złego? Jego reakcja była dla mnie zastanawiająca. - Luke?
- Śpij dalej, powiedziałem, że zaniosę cię do łóżka. - Jego głos był niższy, bardziej zachrypnięty. Podobało mi się to. - Gapisz się. - Figlarny uśmiech wdarł się na jego usta, a ja zamarłam. Rzeczywiście byłam wpatrzona w profil Luke'a od momentu, gdy przestałam szeptać. Rumieniec oblał moje policzki, a on się zaśmiał. .
- Przepraszam. - Nic innego nie przyszło mi wtedy na myśl.
- Za co mnie przepraszasz? - Wzruszyłam ramionami. - Przed chwilą chciałaś, żebym cię pocałował. - O ile to możliwe, zrobiłam się wręcz purpurowa. - Uwielbiam cię zawstydzać, dzieciaku. - Tylko skinęłam. Sama nie wiem dlaczego, ale tym razem, gdy nazwał mnie dzieciakiem, poczułam się z... dziwnie źle, jednak postanowiłam zignorować to uczucie.
Gdy weszliśmy do środka było już grubo po pierwszej, lecz nie byłam aż tak wykończona, by zasypiać od razu po zajęciu kanapy. Znalazłam się w tym mieszkaniu wcześniej tylko raz, gdy panował tam większy bałagan, dlatego zaczęłam rozglądać się po pokoju.
- Herbaty? - zapytał Luke, uprzednio odwieszając swoją kurtkę i mój płaszcz na wieszak. - Mogę zrobić ci też kolację, albo przedwczesne śniadanie, to zależy czy się już wyspałaś, czy chcesz pójść spać dalej.
Nie słuchałam go jednak. Skupiłam się na przytulnym saloniku, który nie wyglądał jakoś szczególnie wystawnie, ale był w pewien sposób klimatyczny. Trafiał do mnie. Ciemna, rozkładana kanapa, na której leżał zielony koc, stolik do kawy z kilkoma filiżankami, stary telewizor. Normalny pokoik w kawalerce - powiedziałoby się, lecz było w nim coś szczególnego, coś co pozwalało mi spojrzeć na właściciela mieszkania od jeszcze innego punktu. Z jednej perspektywy, na ścianie od strony kanapy, widniały dwa obrazy, zabezpieczone antyramami, a dookoła nich poprzyczepiane były kartki powyrywane z najróżniejszych zeszytów, również zarysowane najróżniejszymi szkicami. Na przeciwległej ścianie natomiast, nad wieżą, która prawdopodobnie była najdroższym sprzętem w tym mieszkaniu, Luke przywiesił pudełka po płytach winylowych. The Rolling Stones, Queen, Led Zeppelin, Depeche Mode, AC/DC, Metalica, Aerosmith, Iron Maiden i mogłabym tak wymieniać dalej, ale nie znałam wszystkich wykonawców, których słuchał. Obok wieży leżały jeszcze porozrzucane zwykłe płyty, między innymi tych samych zespołów. Klasyka rocka.
- Aspen? - Byłam zbyt zajęta przeglądaniem jego muzycznego dobytku, by zwrócić uwagę na fakt, że zaszedł mnie od tyłu. - Dzieciaku. - Obróciłam się gwałtownie, wpadłam na jego klatkę piersiową, a płyta Pink Floyd niemal wypadła mi z ręki. - Nie grzeb, to moje. - Uśmiechnął się pobłażliwie, a ja założyłam włosy za uszy.
- Przepraszam...
- Nie musisz ciągle mnie przepraszać.
- Ale...
- Ustalamy nową zasadę - oznajmił, wciąż nie odsuwając się ode mnie. - Nie przepraszamy za głupoty, bo to nieważne. Jeszcze raz, chcesz herbaty? - Skinęłam w odpowiedzi, a Luke oddał mi przestrzeń osobistą, co dziwne - kiedy był blisko nie czułam się skrępowana. Nie przeszkadzała mi ta bliskość, a blokowałam się zazwyczaj przez to, w jaki sposób ze mną rozmawiał. Wciąż te rozmowy zdawały mi się takie... inne, ponieważ wciąż nie mogłam domyślić się jakie będą jego następne słowa.
Chłopak pozbierał porozrzucane pudełka i chwyciwszy dwie w dłonie, schował je za plecami.
- Prawa czy lewa? - Zmarszczyłam czoło.
- Prawa? - Nie bardzo wiedziałam o co chodzi.
- Bon Jovi, New Jersey, osiemdziesiąty ósmy rok. - Zrobił minę pełną uznania. - Dobry wybór.
- Nie wiedziałam co wybieram. - Nie umiałam się nie uśmiechnąć.
- Proszę cię, Aspen, mój dobry wybór. - Oboje parsknęliśmy śmiechem, chociaż to nawet nie było śmieszne. Ale może przez późną porę chciało nam się śmiać ze wszystkiego.
Po chwili usłyszałam dźwięk piosenki, którą znałam, dlatego zaczęłam poruszać głową w rytm. Luke natomiast omotał mnie wzrokiem, a potem obrócił się na pięcie i wrócił do kuchni, by zająć się herbatą, na którą i tak nie miałam ochoty, ale skoro już wstawił wodę, postanowiłam nie odmawiać.
- Sąsiedzi nie będą mieli nic przeciwko? - zapytałam trochę głośniej, by usłyszał mnie przez muzykę. Ale zignorował tę troskę o innych mieszkańców budynku.
Wciąż jednak stałam w salonie, obserwując tym razem ścianę pełną rysunków. W tej kwestii mogłam wypowiedzieć się bardziej, dlatego podeszłam nawet krok bliżej. Obrazy w antyramie stworzył ktoś inny, co było widać po płynności kresek i stylu, w jakim zostały pociągnięte. Przedstawiały też coś zupełnie innego, jakby oddawały diametralnie różny wizerunek artysty, do wizerunku kogoś, kto szkicował na kartkach. Jasne tło w kolorze niebielonego jedwabiu i naniesione na nie karminowe róże. Za jedną antyramą dopiero co rozkwitały, za drugą natomiast ich płatki niemal całkiem opadły. Brakowało mi jeszcze początku - pączkowania i widocznie temu, kto tworzył ołówkiem również wpadło to na myśl, ponieważ jeden ze szkiców to właśnie przedstawiał. Nie do końca zakwitnięte, jeszcze pozamykane, prawdopodobnie karminowe róże. Później w oczy rzucił mi się narysowany Pokreślony Dom wyrzucony gdzieś w kosmos, dalej była twarz kobiety, która powoli rozpadała się na kawałki, gdzieś tam później dostrzegłam kreski, ale nie takie same jak w Pokreślonym Domu. Te zdecydowanie przypominały drzewa, jedne połamane, inne pnące się wzwyż, a po środku była droga, która natomiast prowadziła do nikąd. Ostatnim szkicem zajęłam się dłużej, bo należał do mnie, a raczej do mnie i do Luke'a, bo stworzyliśmy go razem. Nowy Jork. Nowy Jork z perspektywy szczytu Empire State Building.
Zebrałam wszystkie włosy i związałam je w mniej roztrzepanego kucyka, niż wcześniej. Podchodząc do ściany oddzielającej salonik z kuchnią, przyjrzałam się dokładnie Luke'owi, który wyciągnął mleko z lodówki.
- Nie piję bawarki, jest okropna - powiedziałam i już bez zastanowienia minęłam miejsce odcięcia paneli od płytek.
- Nie znasz się. - Wywróciłam oczami na jego słowa.
- To takie angielskie.
- Francuskie, bawarkę nazwano bawarką we Francji. - Tylko prychnęłam.
- Pan Historyk się znalazł. - Potem to Luke prychnął i dodał cytryny oraz cukru do mojej herbaty, swoją uprzednio zalewając mlekiem. - Powinniśmy ją pić o piątej po południu, a mamy...
- Drugą czternaście, rano.
- Prawdopodobnie nigdy wcześniej nie siedziałam do tej godziny, nie z powodu jakiejś podróży - przyznałam się, a potem poszłam w kierunku kanapy w salonie, na którą skinął chłopak.
- Domyśliłem się, tak samo odnośnie twoich pocałunków. Byłem pierwszy, prawda? - Przez moment milczałam. Poczułam, że powinnam powiedzieć mu o Cameronie, ale nie chciałam niszczyć tej chwili. Owszem, Luke zasługiwał na prawdę, jednak zamiast się przyznać, chociaż nie zrobiłam niczego złego, postanowiłam zmienić temat.
- Kto rysował te róże? - Patrzył na mnie przez moment, a potem przegryzł wargę, zahaczając zębami o kolczyk. Odniosłam wrażenie, że on wie o sytuacji z Hudsonem, ale jest ciekaw co zrobię, lecz ja milczałam z nadzieją, że odpowie na pytanie.
- Moja mama - odparł po chwili milczenia. - Są piękne, prawda?
- Niesamowite... - Nie mogłam odwrócić wzroku od ściany, on też się w nią wpatrywał.
- Nie patrz na resztę, bo jestem upośledzony manualnie, miałem to spalić. - Sulivan rozładował napięcie swoim śmiechem i już miał zacząć je zdejmować, kiedy chwyciłam go za nadgarstek.
- Zostaw. Mnie się podobają.
- Powiedziała artystka, która postanowiła ulitować się nad dwudziestoletnim gościem, który rysuje, jakby zdał przedszkole na miernych. - Westchnęłam z rozbawieniem.
- Nie prawda. Są pomysłowe. Ja rysuję to co widzę oczami, a ty rysujesz to co widzisz sercem. Podziwiam abstrakcjonistów i chociaż sama czasem nabazgram coś innego, własnego, wciąż powtarzam matkę naturę. - Cisza. - Zastąpi mnie aparat, bo spójrzmy prawdzie w oczy, to wszystko zmieni się, ale nie jakoś tak drastycznie, ale nigdy nie będzie już nikogo takiego, kto stworzy dokładnie to, co czujesz. - Luke uśmiechnął się pod nosem, ale ten uśmiech nie był zwykłym, głupawym grymasem. Miał w sobie coś szczególnego.
- Jesteś tak poprawna, ale za razem niebanalna... - Pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Nie prawda, Luke. Po prostu... - Próbowałam ubrać w słowa to, co miałam na myśli, ale kiedy tylko podniosłam wzrok, by spojrzeć w jego piękne, błękitne oczy, zapomniałam jak w ogóle posługuje się językiem angielskim. - Nieważne. Wiesz... zmienię temat, jeśli ci bardzo zależy to ja mogę spać na kanapie. - Luke uniósł jedną brew.
- Żartujesz, prawda?
- Wiem, jestem twoim gościem, maniery i tak dalej, ale kanapa jest mniejsza, ja jestem mniejsza...
- Cholera, Aspen, ty nie żartujesz. - Zmierzchwił swoje włosy, a potem położył mi rękę na ramieniu. - Moje łóżko jest na tyle duże, że pomieści nas oboje.
- Ale...
- Nie pozwolę ci łamać pleców na tym gracie. Nie jestem też masochistą, więc prawdopodobnie będziesz musiała słuchać jak chrapię. - Nie wiedziałam co powiedzieć, całkiem mnie zamurowało. - No, a teraz po dżentelmeńsku pozwolę ci jako pierwszej zarezerwować łazienkę, pożyczę ci coś do spania.
- Ja... Umm... Mama...
- Aspen. Za około pół godziny będzie trzecia nad ranem. Przeszliśmy całe Crow Cove pieszo, przynajmniej jedno z nas. Obściskiwaliśmy się na plaży, ryzykując, że zacznie się sztorm i umrzemy, tak, tak, wiem, lubię dramatyzować. Potem włączyliśmy rocka, ze świadomością, że mój sąsiad ma bliźniaki... dwutygodniowe, więc rano mnie zabije... Coś jeszcze? Ach tak, jesteś zobligowana żeby na nagie ciało ubrać moją koszulkę, świeżą, bo świeżą, ale moją. - Ciągle trzymał rękę na moim ramieniu, a ja czułam się trochę speszona, jednak nie chciałam stamtąd uciec. Nie tym razem. - Twojej mamy tu nie ma, a gdyby była zaręczam, że przez te wymienione wcześniej miałabyś szlaban, a ja nie miałbym czym dzieci robić. Jedna złamana zasada w tę czy we w tę cię nie zbawi.
- Może masz rację...
- Nie, nie, kochanie. Ja na pewno mam rację.
Miał rację, dlatego postanowiłam ulec. Przecież spaliśmy już w jednym łóżku... Nic złego nie mogło się wydarzyć. 

~*~

Nie mam pojęcia do której spaliśmy, ale wiem, że to prawdopodobnie była jedna z najprzyjemniejszych nocy w moim życiu. Zasnęłam szybko, z resztą Luke również, choć przedtem zarzekał się, że bez leków nie zmruży oka. Co ciekawe, w tamtej chwili wciąż pochrapywał, chociaż słońce już dawno wzeszło i smagało nasze twarze, wpadając do pokoju przez nieopuszczone rolety.
Potrzebowałam kilku minut, by dojść do siebie i określić w jakim jesteśmy położeniu. Czułam przyjemne ciepło jego ciała, czułam jak łaskocze moją szyję delikatnym zarostem, był blisko. Zbyt blisko, co odrobinę mnie krępowało, ale nie mogłam zaprzeczyć, dawało pewnego rodzaju przyjemność, jakiej nigdy wcześniej nie doświadczyłam. Uśmiechnąwszy się pod nosem, poruszyłam się w ramionach Luke'a. Wtedy jakby mnie zamurowało. Jego ręką... Miał dłoń pod moją-jego koszulką, nad brzuchem, ale wciąż pod piersiami... Ten dotyk sprawił, że się wzdrygnęłam. Czułam jak opuszkami palców zaczyna gładzić moją rozgrzaną skórę, a potem się porusza. Praktycznie całą mnie krył w uścisku. Czy lubiłam ten dotyk? Czy lubiłam budzić się w jego łóżku? To wszystko było takie nowe, dziwne, ale jednak poruszające i roznamiętniające.
- Nie wyrywaj się, daj mi pospać - wymruczał prosto do mojego ucha, na co momentalnie wstrzymałam oddech. Mówił tak nisko, a jego brytyjski akcent sprawił, że poczułam się jak w hipnozie. Nie potrafiłam określić tego stanu.
- Nie planowałam - odparłam szeptem, próbując się rozluźnić.
- Jesteś spięta, kochanie. - Posunął dłonią wzdłuż mojej tali, by później ułożyć ją na biodrach. - Nie robię niczego złego, prawda?
Prawdo... - Wzięłam głęboki oddech. - Prawdopodobnie nie...
- Dobrze już, daję ci spokój. - Kiedy zabrał rękę i odsunął się ode mnie, chłód uderzył o moje ciało.
Nie chciałam by przestawał mnie obejmować, po prostu... Nikt nie robił wcześniej wobec mnie takich ruchów, dlatego byłam skrępowana, lecz ponad wszelką wątpliwość nie chciałam by przestawał. Działając pod impulsem, chwyciłam dłoń Luke'a i ku jego zdziwieniu, ulokowałam ją dokładnie tam, gdzie znajdowała się na początku. Przysunął się znów, uśmiechnąwszy się pod nosem.
- Jesteś coraz śmielsza. - Wciąż szeptał, a mnie wciąż przechodziły dreszcze. Miałam wątpliwości odnośnie tego, co robiliśmy, ale w ostateczności skupiłam się na jego dotyku.
Muskał palcami mój brzuch, moje biodra, uda i ramiona. Nie robiliśmy nic nieprzyzwoitego, lecz ja wciąż czułam się brudna. Ale chciałam więcej, jakbym powoli traciła świadomość chwili. Granica wreszcie się zatarła, ponieważ znów ujmując jego rękę, naprowadziłam ją trochę wyżej. Luke tylko zmarszczył czoło, ale nic nie mówiąc posłuchał mojego gestu. Zagryzłam wargę czując ciepło jego dłoni piersiach, był delikatny, subtelny, a ja byłam bezpieczna, nawet jeśli pozwoliłam mu na zbyt wiele. Po chwili musnął moją szyję, tak po prostu, złożył na niej pocałunek, a ja odchyliłam głowę, by mógł całować mnie dalej. Mieliśmy do tego prawo. Ja do przyjemności, on do dotykania mnie. I to było w porządku. Było, póki nie zassał mojej skóry. Poczułam pieczenie, później dziwne mrowienie.
- Byłem pierwszy i ostatni, księżniczko - wyszeptał.
Jednak coś mi się w tym wszystkim nie zgadzało. Luke nie nazywał mnie księżniczką... Nazywał mnie kaczuszką, dzieciakiem, zdarzały się także kochania, ale nigdy księżniczka. Unosząc obie brwi, obróciłam się w jego kierunku, ponieważ przez cały ten czas moje plecy przywierały do klatki piersiowej chłopaka... Ale tym chłopakiem nie był Luke. Pisnęłam, odepchnąwszy od siebie Camerona. Camerona?! To niemożliwe, przecież Luke był tu cały czas... Czułam nawet jego kolczyk, przy pocałunku w szyję. Zabrałam kołdrę i owinąwszy się nią próbowałam stamtąd uciec, lecz on był wszędzie. Pojawiał się przy każdym oknie, przy każdych drzwiach... Rozbolała mnie głowa, więc krzyknęłam, a potem... Potem usłyszałam radosny śmiech. 




Otworzywszy oczy, starłam sen z powiek. Wciąż leżałam w tym samym łóżku, ale nie było tam ani Luke'a, ani Camerona. Za oknem nie świeciło wiosenne słońce, tylko padał angielski deszcz, a ja odniosłam wrażenie, że jeszcze moment i zwariuję. Zegarek elektryczny wyświetlał pierwszą po południu.
- Myślałem, że już nigdy się nie obudzisz. - Usłyszałam nad sobą męski głos, ale on nie należał do Hudsona, nie należał też do Sulivana. Niepewnie przetarłam twarz, wpatrując się tępo w rozpromienioną buzię intruza. Jasne włosy chłopaka opadały na brodę, a szeroki uśmiech powodował, że w policzkach pojawiały się urocze wgłębienia.
- Straszny Chłopak z Jachtu. - Nie przemyślałam swoich słów, byłam zbyt zaspana, by jakkolwiek rozważyć to, co mówię.
- Więc to taką mam ksywkę, ciekawe, nie powiem. - Fletcher poruszył znacząco głową. - Ale myślę, że po prostu Fletch będzie szybsze i skuteczniejsze.
- Tak, ja też... przepraszam. - Naciągnęłam kołdrę bardziej na uda. - Co cię tu sprowadza?
- Miałem zapytać o to samo. - Chwycił między palce kawałek koszulki Luke'a, którą miałam na sobie. - Upojna noc? - Zmarszczyłam czoło.
- Nie, dlaczego? I gdzie jest Luke? - Ta sytuacja była strasznie zawstydzająca, ale starałam się nie dać nic po sobie poznać.
- Widzisz... - Fletcher podniósł się z łóżka, na którym wcześniej półleżał i obszedł pokój dookoła. - To zawsze się tak kończy, Sulivan przyprowadza dziewczynę do domu, a ona kończy w jego łóżku, w jego koszulce z rana... Szczerze? Myślałem, że dłużej wytrzymasz jego urok osobisty. - Prychnęłam tylko. Miał gość tupet.
- Skończ chrzanić, powiedz mi gdzie on jest. - Podniósłszy się na równe nogi, przeczesałam włosy palcami. Cieszyłam się, że umyłam je w nocy, przynajmniej nie musiałam robić tego w tamtej chwili.
- Najpierw ty, spaliście ze sobą? - Westchnąwszy ciężko, zmordowałam go wzrokiem. - To znaczy tak, czy nie?
- Fletcher! - Rzuciłam w niego poduszką. - To znaczy nie!
- Kłamiesz?
- Dlaczego zależy ci na tej informacji?
- Ugh...
- Nie wzdychaj mi tu, tylko powiedz prawdę. - Uniosłam jedną brew. - I przestań robić ze mnie idiotkę. - Tylko machnął ręką, a potem zaśmiał się chcąc nieudolnie odciągnąć mnie od tematu.
- Więc... Gdzie jest Luke? - Miałam ochotę uderzyć się w twarz z otwartej dłoni.
- Przed chwilą zapytałam cię o to samo, Fletcher. - Uśmiechnęłam się kpiąco. - Powiem mu, że byłeś.
- Wyganiasz mnie z nieswojego mieszkania?
- Nie mam ochoty się z tobą droczyć. - I znów zaczął się śmiać. - Mogę zaproponować ci co najwyżej herbaty, myślę, że Luke się nie obrazi. Daj mi tylko moment, ogarnę się trochę.
- Nie obrazi. - Fletcher pokręcił przecząco głową i przepuścił mnie w drzwiach pokoju.
Uśmiechnęłam się pod nosem, wchodząc do łazienki. Ten poranek mogłam oficjalnie nazwać najdziwniejszym porankiem w historii poranków. Najpierw sen, później przesłuchanie Fletchera... Tylko dlaczego chłopak za wszelką cenę chciał wiedzieć czy spaliśmy ze sobą? Nawet jeśli, co było dla mnie niedorzeczne, nie powinien się tym interesować. W końcu to nie jemu potencjalnie weszłam do łóżka. No i gdzie zniknął Sulivan?! Nie miałam pojęcia co o tym myśleć.
Podchodząc do lustra, dotknęłam swojej szyi. Nie było na niej nawet śladu po malince, którą Luke zrobił mi we śnie. Śnie... Cały ten sen był taki do mnie niepodobny. Owszem, czasem śniłam o Luke'u, ale nie w taki sposób. Ja nawet nie wyobrażałam sobie podobnych sytuacji... Zarumieniłam się na samą myśl, a widząc czerwień na polikach w lustrze, przemyłam twarz zimną wodą. Co ten chłopak ze mną robił...
Po chwili usłyszałam skrzypnięcie drzwi wejściowych, a potem zaczęli rozmawiać. Luke wydawał się być rozbawiony, Fletcher odrobinę zdenerwowany. Zmarszczywszy czoło próbowałam wsłuchać się w tę pogadankę, która z czasem przerodziła się w przepychankę słowną.
- Nie możesz jej tego robić... - odezwał się Fletcher.
- Ale...
- Obiecałeś jej.
- Fletch, do cholery, co ci zależy?! - Odłożyłam grzebień na umywalkę i niepewnie chwyciłam klamkę. Chciałam choćby uchylić drzwi, choć wiedziałam, że podsłuchiwanie nie jest w porządku, ani wobec jednego, ani tym bardziej wobec drugiego.
- Zależy, bo...
- Bo sam masz ochotę puknąć Vere, prawda? Boli cię, że jesteś chyba jedynym, któremu nie dała dupy. - Fletcher milczał. Luke milczał. Ja milczałam. Ciszę panującą w mieszkaniu przerwał dopiero dźwięk uderzenia, a potem krzyk.
- Masz za swoje, jesteś skończonym kutasem. - Fletcher obrócił się na pięcie, a potem wyminął zdezorientowaną mnie w korytarzu. - Cześć, Aspen - powiedział tylko na odchodne.
Spojrzałam na Luke'a zdezorientowana, a on trzymał się za krwawiący nos. Nie wiedziałam co powinnam zrobić, bo chłopak wciąż był zdenerwowany. Stawiłam kilka chwiejnych kroków w jego stronę, bo znałam go na tyle, by mieć świadomość, że może wybuchnąć wściekłością.
- Boisz się mnie? - zapytał, przykładając chusteczkę do nosa. Pokręciłam przecząco głową w odpowiedzi. - Co jest, Aspen? - Wzruszyłam ramionami. - Ile słyszałaś z tej szopki i ile on ci nagadał? - Wyłącznie machnęłam ręką. - Zaniemówiłaś?
Ostatecznie i tak nic nie powiedziałam, po prostu bez większych ceregieli, delikatnie obejmując Luke'a w tali. Owszem, potrzebowałam wyjaśnień, ale chciałam też, by się uspokoił. Mimo wszystko był dla mnie ważniejszy niż cokolwiek innego. Zdezorientowany Luke tylko uniósł obie brwi.
- Dlaczego to robisz? - Jedną ręką również mnie objął, a drugą wciąż trzymał chusteczkę przy swoim nosie.
- Cii, nie mów - mruknąwszy, oparłam głowę na jego klatce piersiowej.
I staliśmy tak obejmując się po środku jego kuchni sama nie wiem jak długo. Ale czas się nie liczył. Kiedy przestaliśmy, chłopak omotał mnie wzrokiem, a potem wyrzucił chustkę do śmieci i przetarł twarz.
- Nosa mi nie złamał, to najważniejsze. - Zaśmiałam się tylko.
- Gdzie byłeś rano? I o co wam poszło? - Luke nic nie odparł. Po prostu jakby nigdy nic zaczął rozpakowywać zakupy, które przyniósł. - Hej? - Westchnęłam ciężko.
- Rozmawiałem z kumplem, którego ojciec jest ślusarzem, wymieni zamek w drzwiach, żeby Jason nie mógł wparować tu w każdej chwili... no i kupiłem czekoladę.
- A Fletcher?
- Nieważne, kretyn się ciśnieniuje niepotrzebnie.
- Skoro to nieważne, chyba możesz mi powiedzieć, prawda?
- Mleczna, gorzka czy biała? - Jakby w ogóle nie było tematu.
- Luke...
- Niech będzie biała. - Otworzył czekoladę i połamał ją w kostki.
- Czy możesz...
- Co zjesz na obiad? Zaskoczę cię, umiem gotować. - Wywróciłam oczami teatralnie. To nie był jeszcze koniec tematu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz