Patrzenie na niego. Tak po prostu, najzwyklejsze w świecie stanie i pożeranie wzrokiem Luke'a Sulivana z dnia na dzień stało się kolejną z moich pasji. Był piękny, jakby wyjęty z romansu na tle ludzi powycinanych z gazet. Przez ten niecały tydzień zdołałam poznać jego tiki, zdołałam dostrzec w co wpatruję się z namiętnością, a co jest jego niesamowicie niebieskim oczom obojętne. Poruszał się pewnie, ale tylko w towarzystwie kolegów, uśmiechał się szeroko, jednak gdy byliśmy sami jego uśmiech wyglądał na bardziej prawdziwy. Sposób jakim mówił do ogółu nijak miał się do sposobu rozmowy między nami. Przy Luke'u czułam się wyjątkowa, ponieważ on był wyjątkowy. Był nierealnie realny, widziałam, że ma wady, chociaż nie poznałam całokształtu chłopaka, niemniej te wady zdawały się niczym na tle licznych zalet. Uwielbiałam z nim rozmawiać, uwielbiałam choćby tylko obserwować, uwielbiałam gdy dotykał mnie przypadkiem, uwielbiałam to, jak na mnie patrzył, uwielbiałam zapach jego perfum, uwielbiałam ten smukły kolczyk w dolnej wardze, uwielbiałam dosłownie każdą drobinkę składającą się na Luke'a Sulivana. Gdy tylko gdzieś w tle wyłapałam jego głos, momentalnie obracałam głowę, by móc spojrzeć, jak poruszają się jego różane usta. Wyobrażałam sobie ich strukturę, wyobrażałam sobie, jak układa je na moim policzku, a wtedy coś wewnątrz mnie krzyczało, żebym próbowała nakłonić go do pocałunków. Te usta ponad wszelką wątpliwość były jeszcze raz tak delikatne jak jego dłonie. Miał długie, szczupłe palce, zakończone obgryzionymi paznokciami, ale nawet to mnie w chłopaku urzekło. Podobał mi się. Nie mimo wad, tylko właśnie dzięki tym wadom. Ponieważ nawet z ludzkimi niedoskonałościami, wedle mnie był perfekcyjny. Czułam się jak zaklęta, kiedy tylko widziałam go gdzieś na horyzoncie i gdy już był, wiedziałam, że jest dla mnie i mogę w to brnąć, gdziekolwiek ów relacja mnie zawiedzie, niemniej kiedy zostawałam sama...
Tu zaczynają się bowiem schody, ponieważ kiedy zostawałam sama ogarniało mnie takie poczucie niedostateczności, to znaczy obijały się o mnie realia. Widziałam fakty, które sprawiały, iż czułam się źle sama ze sobą. Posępna rzeczywistość, która pokazywała, że przecież ten ideał człowieka nigdy w życiu nie spojrzy na mnie w ten sam sposób. Nie byłam równie absorbująca, nie miałam sobą niczego ciekawego do zaoferowania i wiedziałam o tym. Chciałam na siłę stać się wystarczająca, chociaż po czasie, gdy Luke odchodził, próbowałam wmówić sobie, iż mam możliwość odpuszczenia sobie ów nierealnego celu. Oczywiście. Banalnie powiedzieć – ciężej zrobić. Przecież nie byłam w nim zakochana, to było niewinne zauroczenie. On po prostu mi zaimponował, bo definiował inność w mojej definicji tego słowa, a fakt, że zachowywał się, jakbym również „cokolwiek" dla niego znaczyła, dezorientował mnie doszczętnie. Dawał taką złudną, niepotrzebną i ulotną nadzieję, a ja... Głupia, niedoświadczona życiowo ja, zaczęłam w to brnąć. Po prostu płynęłam, rozkoszując się obecnością Luke'a i choć zdarzało mi się na niego nie patrzeć, mimo wszystko wciąż zaprzątał mi głowę.
Wszystko co czułam wydawało się być takie ogromne oraz niezniszczalne. To mnie zawstydzało, ale dodawało odwagi, wystarczyło, iż spojrzałam w jego niesamowite, błękitne oczy, a mogłam wszystko. Nikogo nie udawałam, niczego nie musiałam. Jakbym wreszcie znalazła nieprzemijającą inspirację. Jasne, Luke był moją inspiracją, jednak fakt, że ja nigdy nie będę na tyle dobra, by być inspiracją dla niego przeszywał mnie od góry, od dołu, w poprzek, w szerz i w każdy możliwy sposób. Jakby nieskończenie wiele bólu, spowodowanego niewiarą w swoje możliwości, bezpodstawnie wdarło się do mojego serca.
Logiczne jest zatem, iż z całej siły starałam się zmusić do zobojętnienia się na Luke'a, by nie musieć przeżywać nostalgii za jego obecnością. By nie płakać przez zwykłe zauroczenie. Bo to nie była miłość, jednak obawiałam się tego momentu, w którym miałam pokochać go platonicznie. Jednak dla tej chwili przyjemności, dla tej nanosekundy euforii byłam w stanie całkiem zaprzeczyć wszystkiemu, co racjonalne, skazując się tym samym na niesamowitą pustkę w sercu, której wypełnić nie mógł nikt inny, jak LukeSulivan.
Wtedy nie byłam wszystkiego tak bardzo pewna, nie potrafiłam ubrać mieszanki uczuciowej w słowa, ponieważ te drobinki zadowolenia oraz satysfakcja, mówiąca: „Tak, to ja mogę teraz z nim rozmawiać, tak, w tej chwili on poświęca mi uwagę", zagłuszały caluteńką gwardię obronną wewnątrz mnie, którą wołała w rozpaczy o kapitulację. Zbyt mocno skupiłam się na nim, by przez chwilę pomyśleć o sobie.
- Kim jest dla ciebie Caroline? – zapytałam, gdy byliśmy już niewiele stóp przed Pokreślonym Domem. – Ciekawość, wybacz...
- W porządku. – Luke wzruszył ramionami. – Wiedziałem, że zapytasz. – Uśmiechnął się szeroko, a ja mimo speszenia odwzajemniłam uśmiech, ponieważ uwielbiałam jego uśmiech. – Zagmatwana historia, ale to moja była... kuzynka – odparł. – Spotykaliśmy się, nie wiedząc, że jesteśmy spokrewnieni.
- Och. – Nie miałam pojęcia dlaczego, ale sama wzmianka o tym, że Luke i Caroline mogli ze sobą chodzić, sprawiła, iż poczułam się nieswojo. – Dlatego zerwaliście?
- Za długo by opowiadać. – Machnął ręką. – Łączył nas bardziej seks.
- Och – powtórzyłam – fajnie. – Chłopak parsknął.
- Mówiłem, że to dziwne, dajmy sobie spokój z Care, pomówmy o czymś innym niż moi znajomi, proszę. – Włożył ręce do kieszeni.
- Więc o czym chcesz rozmawiać, Luke? – Przeniosłam na niego spojrzenie, gdy tylko stanął na ganku.
- O tobie – powiedział niemal natychmiast. Ułożyłam sobie obraz Sulivana w głowie. Luke był bardzo otwarty i zabawny, kiedy mówił o czymś, co nie dotyczyło jego.
Weszliśmy do środka, a woń farb olejnych uderzyła o moje nozdrza. Uwielbiałam to miejsce, było takie klimatyczne i piękne.
- Nazywam się Aspen Barymoore, a moja mama to konserwatorka sztuki, dlatego jeżdżę z nią po całym świecie. – Echo odbiło się od wraku sklepienia. – Tyle.
- Daj spokój, na pewno jest więcej ciekawych rzeczy. – Luke zaczął wspinać się po drabinie na górę, a ja zmarszczyłam czoło.
- Gdzie idziesz?
- Na strych, tam jest... - Przegryzł dolną wargę. – Ładniej – rzucił po chwili zastanowienia. Nie mówiąc nic więcej, ruszyłam za Sulivanem, a gdy weszliśmy już na strych, zorientowałam się, że chłopak rzeczywiście miał rację.
Strych Pokreślonego Domu pełen był malunków o azjatyckich motywach. Kwiaty, ogromne Sakury, smoki, znaki. To miejsce jednak ucierpiało najbardziej, ponieważ wielka dziura w ścianie dawała nam widok na prawie całe wrzosowiska oraz pensjonat. Usiadłszy pod ścianą naprzeciw tej wybrakowanej, przeniosłam wzrok na Luke'a, który z wraku wiktoriańskiej szafy wyciągnął koc i jakieś proszki.
- To Camerona, do tego resztki, bo prawie wszystko wynieśliśmy przed twoją mamą – wytłumaczył – ale jeśli chcesz...
- Nie – prędko zaprzeczyłam. – Nie chcę, dziękuję. – Luke wyłącznie wywrócił oczami, a potem jakby nigdy nic przysiadł się do mnie okrywając nasze nogi kocem. – Bierzesz to świństwo? – Wzruszył ramionami. – Jak w amerykańskich filmach, hm? Seks z piękną blondynką, narkotyki, imprezy, niebezpieczni koledzy...
- Nie uprawialiśmy jeszcze seksu, Aspen. – Puścił mi oczko, a ja momentalnie spłonęłam rumieńcem.
- Miałam na myśli Caroline... wiesz... Dzięki, chyba... jeśli to był komplement... dzięki. – Poczułam jego dłoń na kolanie, dlatego, o ile to możliwe, zaczerwieniłam się jeszcze bardziej.
- Wiem, że miałaś na myśli Caroline i tak, to był komplement. – Zacisnął palce na jeansowym materiale. – Musiałem to powiedzieć, po prostu musiałem.
- Okej. – Niepewnie oparłam głowę o ścianę za nami. – W porządku. – Rozglądałam się po pomieszczeniu jak zaklęta. Malunki były rozbrajające, a aż tutaj mama nie pozwoliła mi wejść. Z resztą ona sama omijała strych. – Nie boisz się, że policja was na tym złapie?
- W Crow Cove? Proszę, Aspen. – Zarechotał. – W Crow Cove policja bardziej skupia się na dziadkach, jeżdżących za wolno, niż na nas. Ale nie rozmawiajmy o tym...
- Dlaczego? – Chyba jeszcze nigdy nie wcięłam się nikomu w słowo tak nachalnie.
- Bo to nieważne – odparł Luke.
- Ważne, bo jest częścią ciebie. – Obróciłam się w jego stronę. - Chcę cię poznać, Luke, poznać ciebie, znaczy poznać to, co się z tobą wiąże.
- To głupie. Chcesz rozmawiać o nałogach? – Tym razem to ja wzruszyłam ramionami. – Nie wciągam, nie biorę nic, prócz leków na uspokojenie, czasem zapalę skręta, ale to tyle. No i nałogowo palę papierosy, to chyba już wiesz. I koniec.
- Czemu? – Oblizałam usta.
- Aspen! – Krzyknął w rechocie. – Jesteś taka trudna.
- Ale dlaczego? – I ja się zaśmiałam. – Zadałam ci proste pytanie, dlaczego to robisz?
- Bo czasem coś idzie nie po mojej myśli i muszę odreagować, czasem ktoś mnie wkurwi i potrzebuję znaleźć się w innym świecie. Jest wesoło, nie potrafię tego tak wytłumaczyć.
- Więc wytłumacz to inaczej. Jakkolwiek umiesz, ale zrozumiale. – Podciągnęłam kolana pod brodę, nie spuszczając z Luke'a wzroku. Chłopak się zamyślił, by ostatecznie wstać. Chyba naprawdę się przejął, co uznałam za pozytywne.
- To jest moje życie. – Powoli podszedł do dziury w ścianie. Jedną nogę wystawił za urywającą się podłogę. – I momentami znajduję się na skraju. Mój grunt się kończy. – Opuścił powieki, a ja wstrzymałam oddech. – Ale wtedy dorabiam sobie sztuczne podłoże. – Obrócił się w moją stronę. – I z zamkniętymi oczyma brnę dalej po czymś, czego tak właściwie nie ma. Mogę chociaż na chwile oszukać siebie. – Wystawił rękę do przodu, by dotknąć nią ściany. – A potem budzę się z amoku, zapominając, że zatrzymałem się wcześniej krok od nicości.
Zrozumiałam. Wszystko co mówił, mówił w taki urzekający sposób. Luke był wyjątkowy i wtedy, kiedy swój nałóg przedstawił tak, nie inaczej, zapragnęłam się dowiedzieć kto go w ten nałóg wpędza oraz z jakiego powodu tkwi właściwie w błędnym kole. Chłopak znów usiadł koło mnie, a potem potarł twarz.
- Kiedyś ci wyjaśnię, Aspen. – Skinęłam. – Daj mi trochę czasu.
- Wiesz z kim mi się kojarzysz? – Pokręcił głową. – Z Lisem z Małego Księcia.
- Chcesz mnie oswoić? – Zaśmiałam się cicho.
- Chcę. – Okryłam kolana Luke'a kocem. – Bo jesteś tak bardzo... inny.
- To był komplement?
- Mhm. – Westchnęłam, a potem poczułam jak obejmuje mnie ramieniem. - Wzbudzasz moje zaufanie, Luke.
- Nie powinienem. Jesteś dosłownie pierwszą osobą, która to mówi. Niemniej to chyba działa w obie strony, bo jesteś też pierwszą osobą, która tak dziwnie odbiera świat.
- Dziwnie? – Chłopak przytaknął. – Mało miałam do czynienia z ludźmi, to mnie ukształtowało.
- Ja miałem z nimi do czynienia za dużo. – Oblizał usta. – Dlatego jestem kim jestem. I momentami mam tego dość. No ale, zmieńmy temat. Opowiedz mi...
- O czym?
- O świecie. Byłaś już chyba wszędzie, racja? Najbardziej ciekawi mnie Nowy Jork, jak jest mieszkać w Nowym Jorku, czemu nie zostaniesz z tatą, co zaciągnęło cię do Crow Cove? – Za dużo pytań na raz, lecz w tym wszystkim wyłapałam swoje własne kłamstwo.
- Mój tata nie mieszka w Nowym Jorku. Palnęłam to, żebyście nie pytali skąd jestem – powiedziałam zgodnie z prawdą. – Tak właściwie... nie mam domu.
- A rodzina? – Chłopak zmarszczył czoło.
- Babcia zmarła parę lat temu, miał małe gospodarstwo w Stanach, w Virginii Północnej. Mama sprzedała je żeby spłacić jakiś kredyt... Taty nigdy nie poznałam, ale był nowojorczykiem. Reszta to jedna wielka wyrwa.
Luke wpatrywał się w pensjonat, widoczny przez dziurę w ścianie. Siedzieliśmy przez chwilę milcząc, dopiero później przyciągnął mnie do siebie i bez słowa wyjaśnień po prostu zaczął głaskać moje włosy.
- Masz przerąbane, dzieciaku, prawie tak jak ja. – Westchnął. – Może to lepiej, że go nie znałaś? Mój jest chujem. Skończonym chujem–hipokrytą, a ja jestem taki sam. – Nie pytałam o nic więcej. Ja tylko leżałam, słysząc jak prędko kołacze jego serce.
Może naprawdę poznałam Luke'a od złej strony na początek? Przecież kanonicznie powinnam najpierw się go bać, później mu ufać...
- Opowiedz mi coś o swojej pasji. - Słow Luke'a lekko mnie zdezorientowały. Wybiła już północ, co mogłam dostrzec na zegarku, który zdobił nadgarstek chłopaka, ale jakoś tak nie spieszyło mi się do pensjonatu. Byłam prostu zrelaksowana, a przez to, że jego silne ramiona ogrzewały mnie całą, nie dygotałam z zimna.
- Rysuję od kiedy pamiętam. - Musiałam odchrząknąć, bo przez długie milczenie w moim gardle urosła gula. - To mnie odpręża, pozwala się wyładować. Daje stabilizację, gdy jej potrzebuję. - Wzruszyłam ramionami, a potem zadrżałam, gdyż zimne powietrze dostało się pod koc. Luke potarł moje dłonie swoimi palcami.
- Mam wrażenie, że tu chodzi o coś innego - odparł po chwili namysłu. - O pewnego rodzaju opanowanie. Bo to ty rządzisz, ołówek cię słucha, możesz wymazać błędy, możesz zgnieść kartkę, wyrzucić ją do kosza i zapomnieć o tym, co nie poszło po twojej myśli. Jakaś taka wyimaginowana, prostsza wizja ludzkiego życia, nie uważasz? - Zaśmiałam się pod nosem.
- Sugerujesz, że lubię dominować?
- Sugeruję, że boisz się żyć. To przecież skrajnie różne.
- Oceniasz mnie?
- Podziwiam. - I znów nie mówiliśmy nic. - Podziwiam ludzi, którzy potrafią coś stworzyć. Myślisz, że jesteś w tym dobra?
- Nie wiem. - Oblizawszy dolną wargę, zadarłam głowę, by móc na niego spojrzeć. - Widziałeś kilka moich bazgrołów...
- To za mało. - Wtem poczułam, jak Luke delikatnie muska opuszkami swoich zziębniętych palców moje zaczerwienione od zimna policzki. - Pokaż mi wszystkie.
- Nie mogę. - Moje rysunki były tylko i wyłącznie moje. Niektóre, owszem, widziały światło dnia, ale te tworzone pod osłoną nocy, potrafiłam dać pod ocenę jedynie blasku księżyca. - Nie lubię, gdy ktoś wertuje mnie od wewnątrz.
- Aspen... - To oczywiste, że Luke był niezadowolony. Nie lubił, gdy mu ktoś mu odmawiał.
- Pod warunkiem. - Wygrzebawszy się z koca, wstałam na równe nogi. Momentalnie przeniknęło mnie chłodne, listopadowe powietrze, dlatego naciągnęłam rękawy swetra na dłonie.
- Jakim?
- Zdradzisz mi sekret - wyszeptałam. Sama nie wiem dlaczego, przecież nikogo prócz nas nie było wtedy w Pokreślonym Domu. - Chcę wiedzieć taką jedną rzecz, której nie wie o tobie nikt inny. - On również wstał i oddał mi swoją kurtkę. To była chyba jedyna kurtka, od której noszenia się nie wzbraniałam.
- Nie mam sekretów.
Nie musieliśmy nawet nic mówić. Jakby Luke wiedział gdzie i po co chcę iść. Po prostu bez słowa na ten temat opuściliśmy wiktoriańską posiadłość i przez wrzosowiska ruszyliśmy do pensjonatu pani Jenkens.
- Każdy jakieś ma. - Wpakowałam ręce do kieszeni kurtki, oczywiście obijając palcami o papierosy.
- Ale ja nie mam.
- Dobrze, więc nie zobaczysz rysunków. - Wywrócił oczami wręcz teatralnie. - Obraziłeś się? - Luke zarechotał. - Sulivan!
- Barymoore! - Oberwał kuksańca w bok.
- Ktoś się tu ośmielił! - Jakby nigdy nic przerzucił mnie sobie przez ramię i zaczął łaskotać. - To jest kara. - Nie przestawał, a ja nie mogłam powstrzymać śmiechu.
To było takie dziwne, ale przyjemne, jakbyśmy znali się od lat. Luke pochłaniał mnie całą. Dawał perspektywy. Dzięki niemu chciałam budzić się każdego poranka, by móc choćby przypadkiem wpaść na niego w centrum Crow Cove i choć zdawałam sobie sprawę z faktu, iż tak właściwie sama wkopuję się w przyszły ból, żyłam chwilą.
- Postaw ją. - Usłyszeliśmy głos, dochodzący z ganku, kiedy byliśmy już przed pensjonatem. Zaciekawiona podniosłam głowę, a potem przełknęłam głośno ślinę. - Lucas, postaw Aspen i daj jej święty spokój.
- Przepraszam, ale ty nie będziesz decydować o tym, z kim się spotykam i co robimy. - Mimo wszystko zrobił to, co rozkazała pani Jenkens, której spokojne palenie papierosa i napawanie się mrokiem nocy przeszkodziliśmy.
- Ja nie, ale myślę, że Eva Barymoore ma w tej kwestii coś do powiedzenia. - Jedynie spuściłam głowę. Nie chciałam, żeby pani Jenkens wkopała mnie przed mamą, ale z drugiej strony nie chciałam też tracić Luke'a.
- Przepraszam, tylko... ja... - Spojrzałam na chłopaka wymownie, a potem przeniosłam wzrok na jego babcię. - Dobranoc, Luke - mruknęłam, by wreszcie stanąć na palcach. Chciałam ucałować jego policzek, co zrozumiał, dlatego z lekkim westchnieniem pochylił głowę.
Nie mam pojęcia co się wtedy stało, Luke Sulivan po prostu się przekrzywił i niemal musnął moje wargi, brakowały milimetry, jestem pewna, że chciał mnie pocałować, ale ze strachu oraz trochę przygnieciona faktem, że pani Jenkens nas obserwuje, odwróciłam się. Chociaż moje serce biło w tamtej chwili jak szalone, chociaż chciałam...
- Dobranoc... - powiedział odrobinę zdezorientowany, ale nie słyszałam, czy mówił coś dalej, gdyż zniknęłam we wnętrzu pensjonatu razem z panią Jenkens.
Próbowałam jakoś przetrawić to co się właśnie stało, albo raczej nie stało, a może przekrzywił głowę przez przypadek? Może wcale nie chciał mnie całować? Może Luke tylko... sama już nie wiem. Powoli przestałam rozumieć jego zachowanie wobec mnie. Przestałam rozumieć całą sytuację w Crow Cove. Mądry, miły chłopak... Dlaczego wszyscy tak bardzo mnie przed nim przestrzegali?! Och, odpowiedź nadeszła prędzej, niż mogłam się tego spodziewać.