sobota, 19 marca 2016

XIX.

Widziałam tylko błękit. Czułam przeszywające zimno. Słyszałam szum fal. Bicie serca stawało się coraz szybsze z każdą chwilą. Coś jakby aparat kontrolujący jego pracę. Ten urywany dźwięk obijał się o moje uszy... Zamiast błękitu wszystko dookoła zalało się czernią. Złapałam oddech, ale bałam się podnieść powieki. Jakby rzeczywistość przed moimi oczami miała okazać się żałosną nieprawdą, albo gorzej, co gdybym dowiedziała się, że on... Nie potrafiłam nawet wyobrazić sobie jakiegokolwiek życia ze świadomością, iż nie zdążyłam. Pamiętałam swój wyścig z czasem. Skok na jacht, a później... rozmawialiśmy. Uderzyłam się w głowę i upadłam. Wtedy straciłam świadomość chwili. I to powinien być koniec.
Przecież w ten sposób zazwyczaj kończą się historie miłosne. Ludzie na siłę szukają dramatycznych finałów, główne po to, by udawać, że lepiej żyć bez miłości, niż zakochiwać się na marne. Jednak żadna miłość nie jest na marne. Każda czegoś uczy, pozwala odkrywać siebie, pozwala rozumieć kolejność zdarzeń, nawet tych tragicznych. Nie zawsze człowiek pragnie ją chłonąć, ale wszyscy doskonale wiemy, iż jest tak bardzo pożądana, jak to tylko możliwe. W każdej postaci - dobra, bezgraniczna, chciwa, samolubna, a nawet ta platoniczna. Wszystkie miłości są piękne, gdyż polegają na emocjach. Trzeba być odważnym, by kochać i mimo całej swojej nieśmiałości w słowach, tego wewnętrznego lęku przed światem, zrozumiałam ile mam w sobie odwagi. Odwagi, głupoty, jak zwał, tak zwał, niemniej w owej chwili dostrzegłam znaczącą różnicę między mną, a Luke'iem. Tę, która stawiła, ogromne "prawie" przed moją grzecznością, a jego złem. To było jak rysunek. On zawsze używał ciemnych, przytłumionych barw, ja korzystałam z całej palety, lubując się przede wszystkim w pastelach. Dopiero jednak gdy zmieszaliśmy swoje farby, oboje doświadczyliśmy tego, że ludzie nie są ani biali, ani czarni do końca. Moje światło, tłumiło jego mrok, a jego mrok tłumił moje światło, to natomiast sprawiało, iż oboje nie różniliśmy się niczym od każdego człowieka na świecie. Byliśmy tacy sami, jak pani Jenkens, jak moja mama, jak jego ojciec. Po prostu razem potrafiliśmy wyciągać z siebie nawzajem to, co najlepsze. Owszem, różniliśmy się na wskroś. To nie przypadek jednak, że przeciwne bieguny magnesu oddziałują na siebie. Ludzie boją się inności, ale to nie zmienia faktu, że inność ich pociąga. Jak wyglądałby świat, gdybyśmy wszyscy byli tacy sami? Gdybyśmy wszyscy byli dobrzy, piękni i mądrzy. Jak Shakespeare pisał "O wielkie nieba, gdyby tylko ludzie byli wierni, byliby doskonali." Ale o to właśnie chodzi. O piękne niedoskonałości człowieczej natury.
Dlatego kochałam Luke'a tak mocno. Bo był realny. Jedni powiedzą zepsuty, drudzy powiedzą zraniony. Ja powiem ludzki. On po prostu... przegrywał z samym sobą, powoli sięgając dna. Gdybym wyjechała, gdyby został sam, kto chwyciłby go za nadgarstek?
Otworzyłam oczy. Poczułam jak światło smaga mą twarz, a zimno ustępuje. Leżałam w pokoju szpitalnym w Crow Cove. No tak, uderzyłam się w głowę. Nie dość, że mocno, to dwa razy. Ale nie czułam się aż tak źle. Byłam po prostu słaba.
Rozejrzałam się dookoła dość niepewnie. Praca serca w porządku, kroplówka działała... Nie miałam pojęcia jak długo spałam, ale nie było mi dane się nad tym zastanowić. Mimowolnie uśmiech wpłynął na moje usta. Luke półleżał na fotelu, zwinięty w kłębek. Cicho pochrapywał. To znaczyło, że nic mu się nie stało. Odetchnęłam z ulgą, wpatrując się w chłopaka przez chwilę. Lubiłam ten spokojny wyraz twarzy. Wiedziałam, że niczym się nie zamartwia i po prostu śpi.
- Siedzi tu tak od wczoraj. - Głos pielęgniarki mnie wystraszył. - Lekarz kazał przyjść zobaczyć, czy wszystko z tobą gra. - Skinęłam tylko. - Nie trzasnęłaś mocno, jednak starczyło, by stracić przytomność. -I znów pokiwałam twierdząco głową, ale zachowując przy okazji ostrożność. Nie chciałam mdłości, ani kolejnych omdleń, a wiedziałam, że gwałtowne ruchy zazwyczaj nie kończą się zbyt dobrze.
- Który dziś... - Odchrząknęłam. - Jaką mamy datę?
- Przywieźli cię wczoraj wieczorem, jeśli o to chodzi. Jest przed dziewiątą rano. - I znów przytaknęłam. - Leż, powinnaś odpoczywać, raczej nic ci nie będzie.
- Dziękuję.
- Nie ma za co. - Kobieta wyszła z pokoju, a ja znów zawiesiłam wzrok na Luke'u, który wciąż spał.
Musiał być zmęczony, ale ja... potrzebowałam z nim porozmawiać. Chciałam wiedzieć, jak się czuje, chciałam go objąć i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, chciałam być pewna, iż nie jest na mnie wściekły.
- Luke - mruknęłam, lecz nie odpowiedział. - Luke... - Mogłabym podnieść się na równe nogi, jednak wciąż miałam na sobie jakieś kabelki, których nie zamierzałam odłączać bez konsultacji z lekarzem. - Psst, Sulivan - powiedziałam już głośniej, a on się poruszył. - Tak, do ciebie mówię, wstańże. - Przeciągnął się na fotelu. - Właśnie tak, jeszcze trochę. - Poczułam się głupio, instruując chłopaka w kwestii pobudki, mimo wszystko mnie rozczulał.
- Aspen? - Przetarł twarz dłońmi.
- Hej. - I znów szeptałam. - Jak się czujesz?
- Skacowany.
- Nie dziwię się.
Obserwowałam, jak po prostu wraca do żywych. Nie wyglądał dobrze. Miał podpuchnięte oczy, rozciętą wargę, potargane włosy i przeraźliwie pobladłą buzię buzię. Poczułam uścisk w sercu. Miałam chęć rzeczywiście wstać i wpaść w jego ramiona.
- Jak się tu znalazłam? - Wzruszył ramionami. - Luke?
- Jason przypłynął motorówką ojca i zabrał nas z jachtu. - Spojrzał na swoje palce. Nie spodziewałam się tego po starszym Sulivanie, ale mimo wszystko byli rodziną, jakkolwiek mocno się nie ranili. - Gdyby nie ty, chyba bym go utopił.
- Jakie szczęście, że tam byłam. - Wywróciłam oczami i wyciągnęłam rękę w jego stronę.
- Podziwiam cię, wiesz? Robisz wszystko, czego ja się boję.
- To znaczy? - Luke niepewnie ujął moją dłoń, składając na niej delikatny pocałunek. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz.
- Ufasz mi. - Posunęłam palcem po jego posiniaczonych knykciach. - To naprawdę wielki wyczyn.
- Masz problem, wiesz? - Skinął. - I jestem na ciebie wściekła, ale wciąż mi zależy.
Mówi się, że by odnaleźć miłość należy najpierw pokochać siebie. Luke Sulivan był wyjątkiem, który potwierdził regułę, bowiem wciąż darzył się całkowitą antypatią, ale ja nie potrzebowałam jego samoakceptacji, by zaakceptować to, kim był.
- Eva zapewne przyjdzie tu za moment. Sandrine obiecała do niej zadzwonić. - Zmienił temat. - Kiedy wyjeżdżacie?
- Lucas, proszę, nie mówmy o tym. - Prychnął pod nosem.
- No dobrze. - Odetchnął ciężko. - Dziękuję ci, Aspen.
- Za co?
- Za to, że ciągle ratujesz mi życie.
- Tym razem było na odwrót. - Pokręcił przecząco głową. - Jase, obiecuję, że kiedyś będziesz miał okazję się odwdzięczyć, skoro twoja męskość cierpi. - Luke zaśmiał się pod nosem, a tego dźwięku mogłabym słuchać godzinami. Uwielbiałam jego śmiech.
Spojrzeliśmy po sobie w milczeniu. Widziałam ten specyficzny błysk, w oczach Luke'a, a potem zaczął się przybliżać. Oblizałam usta. Zdecydowanie chciałam go wtedy pocałować.
- O mój Boże. - Oczywiście, że mama musiała wejść w takiej chwili. Nie byłaby sobą, gdyby poczekała chociaż minutę.
- Jest dobrze mamo.
Dobrze. Rzeczywiście. Było... dobrze.
Luke odsunął się ode mnie, spoglądając na Eve z niepewnością. Czułam jego dezorientację, gdy wlepiał wzrok w jej sylwetkę. Nie zamierzała krzyczeć, ona tylko uśmiechnęła się z politowaniem i podeszła do niego. Był jeszcze raz tak zaskoczony, kiedy moja mama mocno przytuliła go do siebie. Była o wiele mniejsza niż on, dlatego to wyglądało co najmniej zabawnie, ale ten obrazek wywołał u mnie szeroki uśmiech.
- Żyjecie. Oboje. - Potem przytuliła mnie. - Boże... - Coś wydarzyło się w jej głowie. Wiedziałam o tym. Eva Barymoore nigdy wcześniej nie zwróciła się do Niego, w Którego nie wierzyła dwa razy pod rząd.
- Tak jakoś wyszło - powiedziałam, wydostając się z jej uścisku.
Luke wpuścił mamę na fotel, a sam udał się do łazienki i na stołówkę szpitalną, bo jak twierdził mieli tam najlepszą kawę w mieście, ale to była tylko wymówka, by zostawić nas same sobie. Znów.
- Nawet nie wiesz ile nerwów kosztowała mnie dzisiejsza noc. - Zaczęła. Chciała mówić dalej, ale jej przerwałam.
- Nie chcę zostawiać tego miejsca, ale nie chcę zostawiać też ciebie. Wiem, że ty nie rzucisz swojej pracy...
- Aspen, daj mi skończyć.
- Mamo. - Nie przemyślałam swoich słów dokładnie - Polecę z tobą, ale to nie znaczy, że nigdy więcej tu nie wrócę. Luke wmawia mi, że to będzie dobre, ty też to robisz...
- Luke to mądry chłopak, ale jest zbyt...
- Szalony?
- Nie... Po prostu. - Wzięła głęboki oddech. - Nie dacie sobie tego, czego potrzebujecie, tylko jedno z was to rozumie. - Wciąż tą osobą był on. Ja miałam zupełnie inną wizję rzeczywistości.
- I dlatego, że ja kocham jego, a on kocha mnie, polecę z tobą do Denver. Niech to będzie jedyny powód. - Powtórzyłam jego słowa, wzdychając ciężko.
- Cokolwiek... Burmistrz poprosił byśmy zostały do końca tygodnia, do bankietu na otwarcie Domu Bazgrołów. Zamówiłam już bilety lotnicze na niedzielę.
Miałam więc dwa dni, by udowodnić Luke'owi, jak bardzo się mylił.

~*~

Od zawsze doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że Eva Barymoore chce dla mnie jak najlepiej. Robiła wszystko, byśmy miały dobry kontakt, starała się być przy w mnie w najważniejszych chwilach mojego życia, próbowała kontrolować każdy mój ruch, bym nie upadła. Kiedyś powiedziała słowa, których nie mogłam pozbyć się z głowy.
"Róża kole, rzekła mama, mała mamy nie słuchała, ukłuła się i płakała."
Dzieci kojarzą łzy z bólem. Ale przecież łzy to nie zawsze oznaka cierpienia, czy słabości, prawda? W przeciągu zaledwie kilkunastu lat zdążyłam dostrzec, jak wiele rzeczy, w które wierzyłam w dzieciństwie straciło sens. Najpierw wpajają ci jedno, by później mówić, że białe wcale nie jest białe, a czarne tak na dobrą sprawę ma wiele odcieni. Uczą, że kwadrat to kwadrat, romb to romb, a ostatecznie okazuje się, że każdy kwadrat jest rombem. Pouczają, byś unikał zła, ale każą przebaczać. Zachwycają się słońcem, lecz nigdy nie patrzą prosto na nie, boją się ognia, ale czerpią z niego ciepło. Nienawidzą strachu, niemniej oglądają horrory, zawierają przyjaźnie, by i tak ufać tylko sobie. Ludzie to zdecydowanie najbardziej zagmatwany gatunek na świecie. Są paradoksalni z natury, no i bije od nich hipokryzją, a ja jestem idealnym przykładem paradoksalnej hipokrytki. Niemniej zdążyłam nauczyć się, iż chodzi w głównej mierze o dawkowanie, bo wszystko jest dla człowieka, lecz w odpowiedniej ilości. Patrząc na paletę barw, widzisz jak każda kolejna, jest ściśle powiązana z tą poprzednią. Podobnie z kształtami. Kiedy wybaczasz tak naprawdę niwelujesz zło w swoim i cudzym sercu. Obserwując świat dookoła siebie, podziwiasz słońce, nie musisz lustrować gwiazdy bezpośrednio. Rozpalając ogień, dbasz o to, by nie spłonąć, a jedynie rozmyć chłód. Bać powinien się natomiast każdy, bo nie ma ludzi bez strachu, a w kwestii zaufania... Cóż, na ten temat mogłabym rozwodzić się przez kolejne kilka godzin, lecz nie miałam czasu, by dłużej się zastanawiać.
Popołudnie było słoneczne, ale chłodne. Początki zdradliwej wiosny zawsze wyglądały w ten sposób. Mroźne powietrze wciąż jednak nie pozwoliło wrzosowi dookoła pensjonatu rozkwitnąć. Nie miałam pojęcia, która wybiła godzina, jednak gdy siedząc na kanapie w bluzie Luke'a Sulivana, wsłuchiwałam się w wahadło starego, mosiężnego zegara, uznałam, że jakoś nieszczególnie mnie to obchodzi. Skupiłam uwagę na parującej herbacie i pani Jenkens, przestawiającej warcaby po planszy.
- Z całym szacunkiem, Aspen, jesteś w tym beznadziejna. - Uśmiechnęłam się tylko.
- Dziękuję, za to pani jest niesamowicie uprzejma. - Przegrywałam chyba piąty raz z rzędu, ale i tak byłam w tę grę lepsza niż Eva, która spasowała po trzeciej porażce.
- Staram się. - Zaśmiała się pod nosem. - Chciałam dać ci wygrać, jednak chyba musiałabym zejść do piwnicy, żeby odszukać twój poziom.
- Wow, teraz dostrzegam podobieństwo między panią, a Luke'iem. - Rzeczywiście mieli coś wspólnego. Nie tylko oczy, czy akcent. Mieli podobne poczucie humoru oraz cięte języki.
- Ty też się zmieniłaś, dzieciaku.
- Naprawdę? - Udało mi się wykonać ruch, na który kobieta nie prychnęła. Sukces.
- Nie będzie z ciebie nieśmiała księżniczka, daj sobie czas, a skończysz jako największa zadziora zatoki. - Nie potrafiłam się nie roześmiać. Ja? Zadziorna?
Może pani Jenkens miała rację? Może potrzebowałam tylko kogoś, kto był w stanie otworzyć mnie na świat? Z coraz większą łatwością rozmawiałam z ludźmi. Nie miałam ochoty zapaść się pod ziemię, idąc przez ulicę, no i przede wszystkim, przestałam rumienić się po każdym słowie Sulivana. Swoją drogą zaczęłam rozkminiać gdzie zniknął. Miał wpaść około czwartej, bo o wpół do kończył pracę, ale nie zamierzałam kontrolować tego co robił. Czy byliśmy parą? Nie wiem. Czy zachowywaliśmy się tak? Zdecydowanie. Był piątek, a od wyjścia ze szpitala, Luke nie odstępował mnie na krok, co natomiast powoli działało mojej mamie na nerwy. Ale wiedziałam, że się rozczula. Może była zazdrosna o swoje jedyne dziecko? Bardzo prawdopodobne.
- Aspen, ktoś do ciebie! - O wilku mowa. Eva wpuściła do pensjonatu Caroline, która wręcz zmaterializowała się w salonie.
Pani Jenkens zmierzyła dziewczynę od góry do dołu, a potem westchnęła. Z resztą Caroline nie siliła się nawet na "dzień dobry", więc wywnioskowałam, iż nie były w najlepszych relacjach.
- Ubieraj się, wychodzimy - oznajmiła bez większych ceregieli.
Widziałyśmy się niemalże codziennie. Odnośnie kontroli nad Luke'iem. Ja tego nie robiłam. Ona zdecydowanie. Czasem robiłam się odrobinę zazdrosna, bo wiedziałam, że gdyby nie więzy krwi, prawdopodobnie wciąż byliby razem. Kochali się. Niemal jak brat i siostra. Dokładanie w ten sposób tę relację definiował Sulivan.
- Jak wygram z panią Jenkens w warcaby.
- To znaczy, że nigdy nie wyjdziecie. - Babcia Luke'a zachichotała, zdobywając kolejną damkę.
- Aspen! - Caroline natomiast postanowiła sięgnąć po ciężką artylerię. Wykorzystała swój wzrost i siłę, by postawić mnie na nogi.
- Nienawidzę cię, wiesz?
- Tak, tak, ty też jesteś miłością mojego życia, chodźże, bo Forbes zapuści korzenie w aucie.
- Wciągnęłaś w to nawet Tommy'ego?! - jęknęłam ze zrezygnowaniem, na co blondynka pokiwała twierdząco głową. - Przykro mi pani Jenkens, to prawdopodobnie ważniejsze niż Jej Królewska Mość. - Staruszka machnęła ręką.
- I tak właśnie wygrałam.
- Widzisz. Leć na górę po coś przyzwoitego. - Odzyskałam wolność, więc odetchnęłam pełną piersią. Apropos. Piersi Caroline uniemożliwiały mi to wcześniej.
- Jestem naturalnie piękna. - Naciągnęłam bluzę Luke'a niżej na uda.
- Cokolwiek pozwoli ci spać, dzieciaku!
Chyba nigdy nie uwolnię się od dzieciaka. - warknęłam w duchu. 

~*~

W Doll's House wszystko wciąż było dokładnie takie, jakie zapamiętałam. Odwiedziłam tę kawiarnię kilka razy, ale najbardziej pamiętny był ten raz, gdy siedzieliśmy tam wraz z Tomem, pijąc ciepłe kakao. Lubiłam klimat oraz zapach, które dodawały temu miejscu uroku. No i brak pchających się do kasy tłumów zdecydowanie działał na plus. Dodatkowo jazzowa, odprężająca muzyka, wypełniająca ciszę... Mogłabym tam nawet zasnąć. Mogłabym. Gdyby nie dziewczyna, która rozwodziła się na temat otwarcia Pokreślonego Domu. Z westchnieniem ugryzłam swoje ciastko. Spojrzeliśmy po sobie z Tomem znacząco. Caroline dałaby radę mówić i mówić, ale chłopak ostatecznie wszedł jej w słowo.
- I dlatego się tu zebraliśmy? - Zerknęła na niego z politowaniem. - Care, doceniam to, że wyciągnęłaś mnie z domu, ale byłem na ostatnim poziomie, au, za co to?! - Oberwał kuksańca w bok. - No dobrze już.
- Chciałam żebyś podrzucił nas do Exeter, poza tym idziesz jutro ze mną, więc musisz mieć krawat pasujący do mojej sukienki. - Uśmiechnęłam się słysząc, że wystąpią jako para. Z jakiegoś powodu uznałam, że Caroline i Tom powinni zacząć się umawiać.
- Z całą miłością, nie możecie zrobić zakupów w zatoce?
- Z całą miłością, widziałeś tu jakąś ładną kieckę?
- Masz całą szafę ładnych kiecek. - Wywrócił oczami wręcz teatralnie. - Aspen, powiedz, że ty nie chcesz się nigdzie wlec.
- Cóż... - Oblizałam usta. Obiecałam kiedyś Caroline zakupy. Na balu miał również zjawić się Luke... Zdecydowanie chciałam wyglądać lepiej niż zwykle. - Exeter to świetny pomysł, ale mamy też pociągi...
- Forbes. - Dziewczyna uniosła obie brwi.
- Pod warunkiem. - Chłopak założył ręce na piersiach. - Zatańczymy taniec główny. - Zwrócił się do niej, a mina Caroline zrzedła.
- Ja nie...
- Chcecie jechać wygodnie do stolicy Devonu? Wisisz mi taniec, moja słodka. - Zasłoniłam usta, by nie parsknąć śmiechem.
- Niech będzie - powiedziała po chwili namysłu. - Manipulant Tommy. - Zaciągnęła go za włosy, wstając, a Forbes tylko spojrzał za nią, gdy podeszła do lady, by zapłacić za nasze zamówienia.
- Lubisz Care? - zapytałam z czystej ciekawości, na co Tom trochę się speszył. - Kup jej kwiaty. Ale nie róże, są zbyt oklepane.
- Skąd wiesz...
- Powinieneś był się przebrać i wpaść na nasz babski wieczór. - Tom pokręcił z niedowierzaniem głową. 


~*~

Tak zmęczona nie byłam dawno. Moje nogi pulsowały, jakbym przebiegła maraton, a hałas, który robili ludzie obecni w centrum handlowym, zdecydowanie źle działał na moje uszy. Zaczęłam rzeczywiście podziwiać Caroline Scott, bo nie dość, że pokonałyśmy tyle samo kilometrów i przymierzyłyśmy tyle samo sukienek, ona wciąż miała energię i na obcasach kroczyła dumnie przed siebie. Ostatecznie zawiesiłam się jej na ramionach, a biedny Tom, nazwany też tragarzem, taszczył nasze zakupy. Mama okazała się o dziwo przychylna temu, bym pojechała do Exeter z przyjaciółmi. Stwierdziła, że jeśli Forbes jest trzeźwy, a u Caroline i tak już spałam, nie ma nic przeciwko. Ale myślę, że chodziło raczej o kwestię wyjazdu, albo nawet... dogadania się. Moja babcia zawsze powtarzała, że rodzice to też ludzie i człowiek jest w stanie zajść dalej, gdy szczerze przedstawia im sprawy, niż gdy ucieka się do kłamstw. Mama myślała, że naprawdę z nią wyjadę. W sumie... ja również zaczęłam godzić się z tym faktem, bo Luke okazał się niereformowalny. Bez przerwy powtarzał, iż nie poradzimy sobie sami, a ja tak naprawdę nie chciałam podłamywać się, ciągle o tym myśląc. Postanowiłam odpuścić i porozmawiać z nim znów tuż przed samym wyjazdem. Niestety tamtego dnia nie dawał nawet znaku życia.
- Kochanie, byłoby miło, gdybyś mniej się wierciła, nie ważysz pięć kilo. - Caroline potrzymała moje nogi, bym nie spadła z jej pleców.
- Wybacz, próbuję napisać wiadomość.
- Sulivan nie odpisze - mruknął Tom. - Ma... sprawy. Z ojcem i Jasonem. - Zmarszczyłam czoło. Luke nie powiedział mi nic na ten temat. - Na pewno wszystko ci wyjaśni, ale tu chodzi o śmierć jego matki, o kradzież jachtu, o...
- Tommy, dość. - Dziewczyna weszła mu w słowo.
Chciałam wiedzieć więcej, lecz postanowiłam zaufać Luke'owi i poczekać na jego wersję zdarzeń. Choć nie powiem, wystraszyłam się, gdy pomyślałam o tym wszystkim. Chłopak mógł być karany, ba, nie tyle mógł, co na sto procent groził mu wyrok, albo grzywna, albo... Opuściłam powieki. Nie mogłam zaprzątać sobie tym głowy. Poradzi sobie. To duży chłopiec, Aspen. Nic mu nie będzie... 

~*~

- To wcale nie jest takie trudne, no!
W mieszkaniu Caroline panował artystyczny nieład. Sukienki walały się po kanapie, pudełko od pizzy zdobiło ławę, a dwa półpełne kieliszki wina dopełniały się z kryształową wazą pełną papierków po cukierkach czekoladowych. Byłyśmy tam same, skupiając się przede wszystkim na muzyce, która grała z jej telefonu.
- Łatwo ci mówić. - Dziewczyna wzięła łyk trunku, a później znów ułożyła jedną dłoń w mojej tali, drugą natomiast na moim ramieniu. - Umiesz tańczyć od zawsze.
- Nie wierzę, że Tom jest takim zaraz maestro. - Skinęłam na nogę, którą miała poruszyć. - Hej, mniej gwałtowności, daj się prowadzić.
- Cholera, nigdy się nie nauczę, to bez sensu.
- Jeśli będziesz tak mówić, rzeczywiście się nie nauczysz. - Przybliżyłam się trochę. Odległość między naszymi ciałami stała się milimetralna. - Musisz poczuć bliskość z partnerem. Przy nim będzie ci łatwiej. - Oblizała usta, odgarniając swoje włosy za uszy.
- Albo się zestresuję i go podepczę.
- Ty? Caroline Scott? Wiesz, że zazdroszczę ci tego, jak przebojowa jesteś? - Zaczęła się śmiać, a potem po prostu mnie przytuliła. Poruszałyśmy się powoli w rytm piosenki.
- Powiem ci coś, Aspen. W moim wypadku to cecha nabyta. Ty jesteś odważna w czynach, ja tylko dużo gadam.
Nic już nie powiedziałam, bujając się z nią na prawo i lewo. Może Caroline i pani Jenkens miały rację? Może to tylko kwestia czasu, nim moja pewność siebie powstanie z martwych?
- Będzie mi ciebie cholernie brakowało, wiesz? - Tylko skinęłam, pozwalając, by schowała głowę w zagłębieniu mojej szyi. Bez wysokich butów wcale nie różniłyśmy się wzrostem aż tak bardzo.
- Wrócę tu, Care.
- Nie prawda. - Westchnęłam. - Znam Luke'a i niech to zdanie ci starczy.
- Naprułaś się winem?
- Mhm...
To było tak bardzo do przewidzenia...

~*~


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz