wtorek, 15 marca 2016

XV.

Nie miałam pojęcia dlaczego się na to zgodziłam, ale po trzech kolejnych dniach mieszkania z Luke'iem i unikania telefonów mamy, poczułam, że głupieję i brakuje mi innego towarzystwa. Właściwie to nie ja doszłam do tego wniosku, tylko Sulivan, wraz z Forbesem, którzy jednogłośnie stwierdzili, że potrzebuję mieć przy sobie osobnika płci żeńskiej i takim właśnie cudownym cudem skończyłam w samochodzie z Luke'iem, Tomem, Caroline, Esme oraz Verą. Nie czułam się dobrze, zwłaszcza przez fakt, iż wiedziałam co było kiedyś między Luke'iem, a Verą. Nigdy nie chciałam wchodzić między ich relacje i ponad wszelką wątpliwość dziewczyna również tego nie chciała, ale to nie był tylko mój wybór. Sulivan sam określił się w kwestii uczuć, albo ich braku, do niej, na co żadna z nas wpływu nie miała.
Nie potrafiłam skupić się na niczym innym, jak prędko zmieniający się krajobraz za oknem pick-upa. Nawet muzyka, którą puścili nie była w moim stylu, nie potrafiłam znaleźć sobie miejsca. Jechaliśmy do Exeter, stolicy hrabstwa, by tam... zaszaleć. Przynajmniej tyle powiedziała Caroline, która w tamtej chwili cała rozpromieniona trajkotała z Tomem na temat jakiegoś filmu, który razem obejrzeli. Esme nie wysunęła nosa z telefonu, natomiast Vera... Vera bacznie obserwowała każdy ruch Luke'a, który siedział za kierownicą, tuż obok niej, ponieważ wepchnęła się Tomowi na miejsce pasażera. Omotawszy ich wzrokiem, westchnęłam ciężko.
Mimo wszystko pasowali do siebie, choćby wizualnie. Vera była ode mnie wyższa z jakieś kilkanaście centymetrów, momentalnie Luke'owi sięgając przynajmniej ponad ramię, a na obcasie - do połowy głowy. Długie, ciemne włosy opadały kaskadą na jej szczupłe ramiona, a ubrana w bordową sukienkę oraz beżowy płaszcz, podkoloryzowała się pod jego czarną koszulę i skórzaną kurtkę. Ładnie razem wyglądali. Ale on jej nie kochał. Próbowałam przekonać siebie samą do tych słów w myślach. Vera była dla Luke'a zbyt... dobra. Tak przynajmniej to określił. Dobra, to znaczy wszystko przychodziło jej z łatwością, na wszystkim się znała, dobrze się uczyła, studiowała, utrzymywała świetne stosunki z rodzicami... Mogłabym tak wymieniać do następnego poranka, z resztą chłopak stwierdził podobnie, gdy o niej rozmawialiśmy. Nie potrafiłam tego zrozumieć. Dlaczego chłopak pokroju Sulivana nie chciał ulokować się przy kimś tak... pewnym.
- A ty? - Z amoku wywiódł mnie głos Caroline.
- Ja co? - Zmarszczywszy nos, wzruszyłam ramionami.
- Też masz taką fazę na tę piosenkę? - Zamiast dziewczyny, pytanie zadał mi Tom. - Ja i Care nie umiemy się uwolnić.
- Szczerze? - Przeczesałam włosy palcami. - Pierwsze słyszę...
- Niemożliwe! - Caroline otworzyła oczy szerzej. - Dziewczyno, co ty pieprzysz?!
- Serio! - Zaśmiałam się, widząc jej minę. - Mój gust muzyczny woła o pomstę do niebios, wiem.
- Niech zgadnę, jazz? - Michael uniósł jedną brew, na co znów wzruszyłam ramionami. Ich ton jednak nie był osądzający, ani gorszący, po prostu rozmawialiśmy i prawdę mówiąc, pierwszy raz od... nigdy, czułam się tak nieskrępowana w czyimś towarzystwie.
- Właściwie to wszystko po trochu. Fall out boy, Green Day, trochę klasycznego rocka, uwielbiam Pink Floyd i Aerosmith...
- No to widzę, że się dogadaliście. - Caroline skinęła na Luke'a, a ten tylko przytaknął z cichym śmiechem. - Osobiście nie mogłam wysłuchać Depeche Mode, pamiętam jak miał na to fazę, a ja jęczałam, żeby zmienił płytę. Dla złośliwości puszczał Stonesów! - Parsknęłam, osobiście przepadałam za starym, dobrym, ostrym brzmieniem, ale kim byłam by osądzać gust muzyczny Caroline.
- A czego chciałabyś słuchać, blondie? - Forbes dźgnął ją w bok, za co oberwał kuksańca.
- Twoi Marsi i Black Veil Brides ujdą, noo... - Znów ją dźgnął. - Okej, są najlepsi, tylko przestań, Tommy!
Nie umiałam się nie uśmiechnąć, patrząc na to, jak świetnie się dogadują. Lubiłam i Toma, i Caroline, dlatego razem lubiłam ich jeszcze bardziej. Wymieniłam spojrzenie z Esmeraldą, która wreszcie przestała wlepiać wzrok w telefon. Ona również uśmiechnęła się ciepło. Wyłącznie Vera milczała, wciąż pożerając Luke'a wzrokiem. I mimo to, poczułam, że ten dzień może być w sumie udany... Musiałam tylko skupić się na pozytywach, to znaczy brać przykład z Toma oraz Caroline, którzy śpiewali na głos kolejną, popową piosenkę, puszczoną w radiu. 


~*~

Po półtorej godziny jazdy, dotarliśmy wreszcie na miejsce, to znaczy do centrum handlowego, gdzie mieliśmy obejrzeć jakiś film w kinie i zrobić zakupy. Owszem mogliśmy to wszystko załatwić w Crow Cove, jednak, jak stwierdziły dziewczyny, o najlepszych sklepach w zatoce mogłybyśmy wyłącznie pomarzyć. Odrobinę bawiły mnie swoim podejściem. Ciekawe co powiedziałyby na galerie w sercu Manhattanu, albo kalifornijskie deptaki. Do mnie jednak ten cały klimat nie pasował. Zbyt duża liczba pchających się po przeceny osób, ubrane w najdroższych sieciówkach kobiety, na wysokim obcasie, kroczące z dumą w rytm jakiegoś hitu Rihanny, puszczanego w głośnikach. Nie, zdecydowanie wolałabym siedzieć na strychu Pokreślonego Domu i przerysowywać któryś z malunków. Za wszelką cenę próbowałam się nie zgubić, co było naprawdę niełatwe.
- Luke - szepnęłam, ale mnie nie usłyszał. - Lucas - powiedziałam już trochę głośniej, a chłopak spojrzał na mnie z politowaniem, lecz ostatecznie tylko skinął, ujmując moją dłoń.
Niemal przyklejona do ramienia Sulivana, obserwowałam otoczenie. Czułam na sobie jednak wzrok Very, który palił, jakby dziewczyna za pomocą spojrzenia, próbowała przekazać mi, że nie mam szans i powinnam odpuścić. Zerknęłam w stronę chłopaka, który natomiast rozmawiał o czymś z Tomem. Wtedy po raz pierwszy poczułam się pewniej. Bo przecież to ja trzymałam go za rękę, nie Vera, to ja mieszkałam w jego mieszkaniu, nie Vera, to przede mną Luke otworzył się choć w najmniejszym stopniu, nie przed Verą. Podniósłszy głowę, uśmiechnęłam się z dumą, gładząc jego knykcie. Luke momentalnie spojrzał na mnie z góry.
- Hm? - mruknął.
- Nic, nieważne. - Chłopak tylko skinął.
- Będziesz jadła popcorn karmelowy, czy zwykły?
- Luke, tak jakby nie mam kasy - to powiedziałam trochę ciszej, ponieważ Esme i Vera nie musiały wiedzieć o sytuacji, w jakiej aktualnie się znalazłam. Tom zorientował się, bo przez trzy ostatnie dni był częstym gościem w mieszkaniu Luke'a, a Caroline widziała całe zajście na uroczystej kolacji, zatem prędko dodała dwa do dwóch.
- Jesteś głupia.
- Słucham?
- Jesteś głupia skoro myślałaś, że pozwolę ci płacić za siebie, Aspen, proszę. - Zmarszczyłam nos. - Czy naprawdę wyglądam ci na faceta, który nie płaci za dziewczynę? - Wzruszyłam tylko ramionami, ale orientując się jak wyglądał ten gest, pokręciłam przecząco głową.
- Kiedyś byłam na randce, co gość chciał żebym zapłaciła za nas oboje. - Caroline dołączyła do naszej pogadanki. - Masakryczny typ, jeśli Luke kiedyś ci to zrobi, zadzwoń, nawtykam mu.
- Luke jej tego nie zrobi. - Tom machnął ręką, a Vera i Esme usunęły się, by kupić bilety na seans. - Luke za bardzo się stara, przynajmniej w kwestii Aspen, prawda Luke?
- Serio? Ojej, to takie urocze, byliście już na randce? - Myślałam, że zapadnę się pod ziemię ze wstydu. Ręka chłopaka wydała mi się wtedy parzyć, dlatego niepewnie wyślizgnęłam z niej swoją i splotłam palce za plecami.
- Nie byliśmy, a Luke się nie stara, my tylko.. - Nie wiedziałam jak to nazwać, ponieważ... zależało mi na nim. Zależało tak bardzo, jak na nikim innym, ale nie potrafiłam powiedzieć tego na głos.
- Jesteśmy przyjaciółmi.
- Kiepsko kłamiesz, kochaniutki. - Caroline poklepała chłopaka po policzku. - Tommy, obstawiamy za ile się zejdą? - Forbes zaśmiał się pod nosem.
- Oni już są parą, proszę cię, Care.
- Tak, jesteśmy. - Sulivan wywrócił oczami, a potem pochylił się i szepnął mi do ucha. - Widzisz, cieszą się, cieszą, a zaraz dadzą spokój, nakarmiłem bestie. - Nie umiałam się nie zaśmiać. Kiedy był tak blisko, moje serce biło kilka razy szybciej.
- Kupiłam bilety. - Trochę naburmuszona Vera podała nam karteczki i okulary 3D.
Co ciekawe... okazało się, że dostałam miejsce obok Caroline, podczas gdy ona sama siedziała między Esme, a Luke'iem. Ale nie skomentowałam tego. Przecież miała pełne prawo, by ubiegać o jego względy, przecież my nie byliśmy parą... z dwojga złego... oni zaszli dalej.
Chociaż prawdę mówiąc... Czy bliskość fizyczna to baza dalej od bliskości mentalnej? 


~*~



- To było epickie, ale cholera, jak oni mogli zabrać moją najlepszą postać, a ta Teresa?! Idiotka, czy idiotka?! - Caroline pożerała kolejną porcję frytek z McDonald's, rozwodząc się na temat filmu.
- Dokładnie, irytująca do sześcianu! - Luke był równie rozbudzony, co dziewczyna, no i równie głodny, bo mimo, że wraz z Tomem pochłonęli nachosy i popcorn w kinie, teraz podkradał frytki przyjaciółce, przy okazji zgadzając się z nią w sprawie głupoty głównej, żeńskiej postaci.
- Z Thomasa w ogóle skończony kretyn, ma przy sobie taką niezależną, seksowną dziewczynę, a ten lgnie do Teresy, ugh, chociaż sobie na Sangstera na wielkim ekranie popatrzyłam.
- Thomas i Newt, para życia, oni powinni być razem! - Do rozmowy dołączył Tom.
- Ale ogólnie wrażenia świetne, naprawdę musicie przeczytać książkę, Dashner potrafi zrobić człowiekowi papkę z mózgu. - Esme dopiła kawę, mierzchwiąc włosy palcami.
- Pożyczysz mi? - Postanowiłam nie być gorsza. Bo szczerze mówiąc, ja sama czułam się jak w filmie. Wyszłam ze znajomymi do kina. Ja. Ja wyszłam do ludzi i nie bałam się z nimi rozmawiać. To nic wielkiego dla "zwyczajnych nastolatek", ale dla osoby mojego pokroju, taki wypad okazał się czymś zupełnie nowym.
- Jasne, pożyczę ci pierwszą część, ale proszę, jeśli skończysz w nocy, nie włamuj się do mojego mieszkania po następną. - Esmeralda ogólnie okazała się prawie tak samo w porządku jak Caroline. Była po prostu... mniej pozytywna, no i zdecydowanie mniej mówiła.
- Nie obiecuję, dla książek mogę zabijać. - Spojrzałam na Luke'a i tak jakoś mnie naszło, że gdy wziął w palce kolejną frytkę, po prostu zabrałam mu ją z ręki i sama zjadłam. Zmarszczył czoło, a potem się zaśmiał.
Dopiero wtedy dołączyła do nas Vera, która koniecznie musiała kupić jakąś koszulkę, wyłapaną na wystawie i dłużej czekała na swoje zamówienie.
-To ja przysunę sobie krzesło.
- Nie trzeba. - Wtedy poczułam dłonie Luke'a na swojej tali, a nim się obejrzałam, siedziałam na jego kolanach.
Moje policzki zaszły się delikatnym rumieńcem, czego nie chciałam dać po sobie poznać, jednak Caroline posłała mi znaczące spojrzenie. Wtedy nie mogłam się już skupić na rozmowie, ponieważ Luke mnie rozpraszał. Czułam jego oddech na karku, czułam jak gładzi dłonią moje udo... to było dziwne, ale przyjemne i mimo skrępowania, nie chciałam żeby przestawał.
Odbiegłam myślami zdecydowanie za daleko, bo zamiast słuchać, co mówią, ja po prostu marzyłam. O nim i o jego ustach na mojej skórze. Przypomniałam sobie swój sen sprzed kilku dni i musiałam przyznać, że przed zamianą w koszmar, był to jeden z najprzyjemniejszych snów na świecie. 

~*~

Kiedy dojechaliśmy na miejsce, to znaczy pod kamienice, w której mieszkała Esme, było już grubo po dziesiątej. Dziewczyny uparły się bowiem, że taki dzień, musi sfinalizować babski wieczór, albo raczej babska noc, dlatego kupiły butelkę whisky i pożegnały chłopaków przed wejściem do budynku. Tommy przez chwilę protestował, uparł się nawet, że z peruką i w staniku wprosi się do nas, ale tylko się droczył. Zdążyłam zauważyć z resztą, jak bardzo lubił droczyć się z Caroline, która bardzo łatwo dawała się sprowokować.
- I co? Opuścisz mnie, kaczuszko? - Luke dał mi kuksańca w bok, bym przestała chodzić z głową w chmurach. Zgadza się, od kolacji w McDonald's nie mogłam skupić się na niczym innym, jak rozmyślanie, co było złe, ale nie potrafiłam przestać. - Boję się spać sam.
- Myślę, że jesteś dość dużym chłopcem. - Wyłącznie wzruszył ramionami, zaciągając się dymem swojego papierosa.
- Myślę, że noc w towarzystwie tych wariatek i zatęsknisz.
- Ja już tęsknie. - Oboje się zaśmialiśmy.
- Prawdę mówiąc... jestem z ciebie dumny. - Stanęliśmy przed klatką schodową i po prostu rozmawialiśmy, ignorując wszystkich dookoła. Tak, to zdecydowanie było w naszym stylu. - Coraz bardziej się otwierasz.
- Powiedzmy...
- Buzi buzi i spać, dzieciaki! - Skomentował Tom, kierując się z powrotem w stronę pick-upa. - Chodź, Lukey, skoczymy do Cameona na partyjkę w fifę.
- A ja wstawię nam wodę na herbatę. - Esme otworzyła drzwi wejściowe.
Spojrzeliśmy z Luke'iem po sobie. Było w jego oczach coś, czego nie dostrzegłam tam nigdy wcześniej. Swego rodzaju wesołe ogniki, które płonęły najpiękniejszym odcieniem błękitu, jaki było mi dane zobaczyć. Pochylił się trochę, cmoknął moje czoło i szepnął, krótkie "dobranoc, kochanie", a ja nie potrafiłam pozbierać się po tym prostym geście. Zignorowałam to, jak żegna się z Caroline i Verą, zignorowałam jego odchodzącą sylwetkę, dobranoc kochanie uśpiło moje zmysły, które oddały się prędkiemu biciu serca. Dobranoc kochanie... 

- Mam wrażenie, że drzemiesz. - Caroline zmierzyła mnie dokładnie od góry do dołu, gdy siedziałyśmy już w salonie Esmeraldy, gdzie miałyśmy spać na rozkładanej wersalce we dwie. - Co jest, mała? 

- Nic, jest normalnie. - Skłamałam. Czułam się zupełnie inaczej. Jakby wszystko dookoła mnie przybrało inne barwy. Chwile później usłyszałyśmy cichutką muzykę puszczoną przez właścicielkę mieszkania. 

- Zakochała się. - Esme wtrąciła się do naszej rozmowy. - To nic wielkiego, prawda? 

- Prawda. - Skinęłam. 

Nic wielkiego. Zakochanie nie jest wcale niczym wielkim. 

Mimo wszystko wciąż miałam na sobie mordercze spojrzenie Very. Jakby wzrokiem chciała przekazać, iż obwinia mnie o całe zło tego świata. 


~*~
Niesamowicie głośny dźwięk przedarł się przez niezmącony spokój. Czułam ciężar wtulonej we mnie Caroline i unoszący się w powietrzu zapach popcornu maślanego. Było zdecydowanie zbyt późno na nic nieznaczące telefony, dlatego gdy dostrzegłam na wyświetlaczu numer Luke'a, odrobinę się zmartwiłam. 

- Halo? - wyszeptałam, wyplątując się z uścisku dziewczyny, która tylko mruknęła coś przez sen i objęła poduszkę. 

- Spałaś? 

- Mhm, ale to nieważne, co się stało? - Luke przez chwilę nie odpowiadał. - Nie możesz spać? 

- Nie... właściwie to... Aspen, jest sprawa niecierpiąca zwłoki. 

- Nie rozumiem. 

- Przyjadę po ciebie. Nie budź dziewczyn. 

- No dobrze. 

Przez całą drogę byłam zdenerwowana, Sulivan nic nie mówił, a ja o nic nie pytałam. Nie rozmawialiśmy, po prostu wsłuchując się w jedną z piosenek Phila Collinsa, którego płyta okazała się tkwić w odtwarzaczu. Luke stukał nerwowo w kierownicę, ja skubałam dresy pożyczone od Esme na kolanie. Napięcie stało się niesamowicie wyczuwalne, a czas jakby zwolnił. Było mi zimno nie tyle przez ostry wiat, co od stresu. Zaczęłam wyłamywać palce, gdy Luke wpuścił mnie na klatkę schodową. Oddychałam coraz ciężej, czując przeżerającą mnie od wewnątrz obawę. Lecz wciąż nie miałam odwagi by zapytać co się wydarzyło. 

- Cokolwiek zrobisz, Aspen, nie podejmuj żadnej decyzji pod wpływem emocji. - To były jego ostatnie słowa, nim wpuścił mnie do swojego mieszkania. 

Wtem zamarłam. Była tam. Stałyśmy równo na przeciw siebie, wpatrując się w swoje oczy. Mama. Nie rozumiałam jakim cudem wpuścił ją do środka, ani dlaczego zgodził się ściągnąć mnie na rozmowę, lecz mimo wszystko. Nie chciałam mówić. 

- Zostawię was... 

- Nie, czekaj! - Spojrzałam na Luke'a błagalnie, lecz on tylko wzruszył bezradnie ramionami. 

- To nie jest moja sprawa. 

- Ale...

Nie został. I ja miałam ochotę wyjść, trzaskając drzwiami, lecz nim zdążyłam się obrócić, nasze oczy się spotkały. Widziałam jak mama wpatruje się we mnie z prośbą, ale nie taką natarczywą, jak zwykła to robić. Jej wzrok wołał o zrozumienie, wołał tęsknotą i w pewien sposób też żalem. Nie wyglądała już jak ona. Nie była umalowana, uczesana i dobrze ubrana. Miała na sobie spraną koszulkę, stare jeansy, a włosy w roztrzepanym koku opadały na jej mokrą od łez twarz. Coś wtedy we mnie pękło. Nie chciałam jej niszczyć...

1 komentarz:

  1. Hej. Nie mam pojęcia, jak powinnam to napisać. Może od początku: parę dni temu natknęłam się na Twojego starego bloga, opowiadanie o Teen Wolfie. "Ciemność duszy" - głosił tytuł. Szczerze mówiąc wtedy nie spodziewałam się wiele, bo i bardzo mało znajdowałam dobrych ff o Teen Wolfie. A przekopałam się wtedy przez całą stertę takich, w których Lahey był bad boyem w skórzanej kurtce, uwodzącym tabuny kobiet, byle tylko się z nimi przespać. Spotkałam milion Mary Sue. Ale wiesz co? Twój blog okazał się czymś cudownym, przepięknym. I dopiero potem zdałam sobie sprawę, że ostatnia aktualizacja przypada na grudzień 2014. Dobił mnie fakt, że przerwałaś w momencie, w którym mój ulubiony parring, Isaac i Lydia, który poprowadziłaś swoją drogą bezbłędnie, miał niedokończoną scenę nad basenem. Nie wiedziałam, czy czytasz po takim czasie stare komentarze, więc poszłam na twój profil, szukając znaku życia. I patrzę: TUTAJ! A więc i tu jest moja nadzieja. Co się stało z tamtym ff, dlaczego je zostawiłaś? Czy może jest gdzie indziej, prowadzone dalej?

    OdpowiedzUsuń