sobota, 19 marca 2016

XVII.

Wróciłam do pensjonatu. Zgadza się, wróciłam tam z mamą, rozmawiałam z mamą, pogodziłam się z mamą, ale to nie sprawiło, że poczułam się jakoś szczególnie lepiej. Tęskniłam za nim. Brakowało mi dotyku Luke'a, jego czułych pocałunków w czoło, a nawet tego, jak chrapał. Minęło zaledwie kilka dni, dlatego zaczęłam głębiej zastanawiać się nad tym, czy nie powinnam przypadkiem przemyśleć swojego życia. Swojego przyszłego wyjazdu. Zostały trzy tygodnie, bo Eva prawie zakończyła swoje prace w Pokreślonym Domu, a każda kolejna myśl o tym, że kiedyś będę musiała zostawić wszystko, co tam przeżyłam za sobą, rozrywała moje serce na kawałki. Oficjalnie osiemnaście lat miałam ukończyć pod koniec marca, gdyby dało przedłużyć się to wszystko o połowę miesiąca, może wtedy zadecydowałabym sama... Ale, na Boga, nie byłam dzieckiem... Rozważałam pójście z mamą na ugodę, mogłabym z nią porozmawiać, lecz mimo wszystko wiedziałam, że nie będzie chciała słuchać. Jednak najbardziej odwlekanym przez nią tematem był oczywiście temat Luke'a. Zdawałam sobie sprawę z tego, że mieli okazję wymienić kilka zdań, lecz ani jedno, ani drugie nie zamierzało mi powiedzieć, co ustalili. Sprawy dorosłych, jak śmiał kpić ze mnie ten głupek, ale mimo wszystko nie chciałam naciskać, bo przecież mieli prawo do prywatności. Moja matka i chłopak, w którym się zakochałam. Tak. Dobrze. Macie mnie. Zakochałam się na zabój, bo myślałam o nim praktycznie cały czas, czułam ten przyjemny uścisk w brzuchu, gdy na niego patrzyłam i... chciałam być. Tak po prostu. Z resztą... mówiłam już wiele na temat zakochania, czy muszę się powtarzać?

Był piątek wieczór, kiedy natchniona nową, abstrakcyjną weną tworzyłam jego portret w nowym zeszycie. Ten poprzedni leżał już na dnie torby, z dziesięcioma pozostałymi. Jedne były grube, inne cieniutkie, ale wszystkie były moje, inaczej, były częścią mnie, a od połowy dziesiątego, razem z początkiem tego, niemal wszystkie kartki zapełniała jego podobizna. Luke Sulivana w pełnej swojej okazałości, jego oczy, jego uśmiech, jego czarny kolczyk w dolnej wardze. Miałam nawet taki moment, gdy rysowałam jego nos, bo uznałam, że jest idealny, dlatego zanim naniosę go na podobiznę chłopaka, muszę wyćwiczyć w tym rękę. Ten Luke palił Marlboro, stojąc tyłem do mnie, przodem do Nowego Jorku na szczycie Empire State Building, w drugiej dłoni trzymając gitarę akustyczną. Dym z papierosa unosił się w górę, skąd padał deszcz. Uśmiechnęłam się do swojego dzieła. Pasowało mu to, naprawdę.
Wtem usłyszałam pukanie w okno, dlatego zmarszczyłam czoło, niepewnie podchodząc na drugą stronę pokoju, a kiedy zobaczyłam uśmiechniętego szelmowsko chłopaka, który jedną nogą stał na pergolach, drugą na parapecie, myślałam, że umrę ze strachu. Otworzyłam to okno, by mógł wtargnąć do pokoju, niczym do siebie. Przecież pensjonat należał do jego babci... Mniejsza o to.
- Oszalałeś, czy oszalałeś?! - Oberwał w ramię za swoje nieodpowiedzialne, dziecinne zachowanie, ale tylko zaśmiał się pod nosem. - Powinnam cię teraz przez nie wypchnąć. - Zamknąwszy źródło zimnego powietrza, wpadającego do środka, zbeształam Luke'a spojrzeniem.
- Daj spokój, kaczuszko, jestem dużym chłopcem, pamiętasz?
- Jesteś niegrzecznym chłopcem. - Pochylił się nade mną, a potem zmrużył oczy. Mogłam poczuć woń papierosa, którego zgasił przed wejściem na pergole.
- Chcesz dać mi klapsa? - wymruczał, a ja zrobiłam się bardzo czerwona. - Tak łatwo cię zakłopotać, dzieciaku. - Rzucił się na niepościelone łóżko, w którym leżał mój zeszyt. Oczywiście, że postanowił sprawdzić co nowego stworzyłam, dlatego zarumieniłam się jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe. 
- Oddaj to, Lucas.
- Masz piętnaście minut, Aspen. - Uśmiech nie schodził z jego spękanych przez zimno ust. Rozpierała go energia, podczas gdy ja mogłabym w sumie położyć się spać.
- Piętnaście minut na co?
- Impreza Hudsona, pamiętasz? - Zmarszczyłam czoło. - Powiedziałem mu, że przyjdę z dziewczyną, nie mogę zawieść kumpla.
- Dlaczego nie weźmiesz Very? - Rzucił we mnie moją poduszką. - Ach, mam cieszyć się, bo kopnął mnie zaszczyt pokazania się z największym badassem tej okolicy, rozumiem, zatem... - Ja również rzuciłam się na posłanie tuż obok chłopaka. - Och, Lukey, dziękuję, że pozwalasz mi kąpać się w blasku swojej chwały... przestań! - Wybuchłam śmiechem, gdy zaczął mnie łaskotać.
- Kiedy zrobiłaś się taka bezczelna, hm? - Zawisł nade mną.
- To przez ciebie. - Ułożyłam dłoń na jego policzku. - I serio bądź ciszej, bo moja mama tu przyjdzie i nici z imprezy.
- Nie muszę cię dłużej przekonywać?
- Jak chciałeś to zrobić? - Wzruszył ramionami, a potem uśmiechnął się w taki specyficzny sposób. Nigdy wcześniej nie widziałam u Luke'a takiego uśmiechu. Był inny, piękniejszy, dlatego po prostu przejechałam kciukiem po jego ustach.
- Idź się umalować, czy cokolwiek chcesz zrobić. - Szepnął całując mnie w nos.
Zrobiłam jak kazał, po prostu przebrałam się w sukienkę i wykonałam, według Caroline, idealne kreski, użyłam jej czerwonej pomadki a włosy spięłam w kucyk, by po chwili móc stawić się przed razem z Sulivanem.

- Powinnaś częściej nosić sukienki. - Wyłącznie skinęłam z uśmiechem, a kiedy przestaliśmy wpatrywać się w siebie nawzajem bez większego celu, wyminął mnie, jako pierwszy stając na pergolach. Zszedł po nich zwinnie.
Spojrzawszy w dół uświadomiłam sobie jedną rzecz. Nigdy nie miałam okazji wspinać się po pokrytych kwiatami pergolach. 
- Idziesz, czy nie? - Niecierpliwił się Luke, dlatego oblizałam wargi. Znałam swoje szczęście, więc, podejrzewałam, że łupnę o ziemię i zbiję sobie tyłek... W najlepszym wypadku.
Opuściłam powieki. Chwyciłam się ściany domu, idąc po trzęsącym się drewnie, moje serce zabiło szybciej ze strachu rzecz jasna. Usłyszałam ciężkie westchnienie, a potem poczułam, jak prąd przechodzi przez całe moje ciało. Luke. Wiedziałam, że ujął moją dłoń, abym przyspieszyła. 
- Skacz - rzucił, kiedy byłam w połowie drogi na dół. On stał już na trawie.
- Oszalałeś?
- Złapię cię. - Wywrócił oczami, a ja poczułam metaliczny smak krwi na języku, znów przegryzłam swoje usta zbyt mocno - Aspen, możesz mi zaufać, pochyl się trochę i po prostu puść. - Jego niski, zachrypnięty głos, brzmiał jak najbardziej kojąca piosenka.
- Zabiję się. - Moje ciało przestało współgrać z rozumem. Najzwyczajniej w świecie puściłam pergole - Luke, lecę!- wydałam z siebie pisk, który odbił się echem od całej okolicy. Poczułam chłodne powietrze, muskające moje poliki, na moment straciłam kontakt z jakimkolwiek gruntem, a potem? Potem był tylko zapach jego perfum.
Przemknęłam wzrokiem po lekko wystraszonej twarzy Luke'a, zastanawiając się, czy on był równie niepewny swoich słów. Jedną ręką trzymał mnie w zgięciu kolanowym, a drugą ułożył między łopatkami, patrzył na moją sylwetkę z niedowierzaniem, miał lekko rozchylone wargi, oddychając przez nie ciężko. Serce Luke'a biło tak mocno, jakby planowało opuścić jego pierś i wydawałoby się, że był bardziej wystraszony niż ja sama. Spojrzeliśmy po sobie. Nie dałam rady. Po prostu parsknęłam śmiechem.
- To było szalone. - Chichotałam, widząc, że mięśnie twarzy Sulivana także się rozluźniają. Uśmiechnął się, po czym również zachichotał.
- Szczerze? - Powiedział, kiedy ruszyliśmy do zaparkowanego za pensjonatem pick-upa. Rzecz jasna szłam o własnych siłach - Nie miałem pewności, że cię złapię.
Nie skomentowałam tych słów. Byłam zbyt zaaferowana tym, co się wydarzyło. Czas zacząć korzystać z życia, Aspen...
~*~ 
Gdy wjechaliśmy na podjazd, nie poznałam tego miejsca. Pełno świateł, pełno ludzi no i oczywiście głośna, klubowa muzyka. Poczułam się jak w filmie, po raz kolejny przez Luke'a i jego znajomych, co więcej, nie chciałam odwracać od siebie uwagi, chciałam się bawić, bo przecież po to tam przyjechaliśmy. Spojrzałam na profil chłopaka, nie mogąc ukryć uśmiechu. To działo się naprawdę, my rzeczywiście pojechaliśmy na imprezę, o której moja mama nie miała pojęcia. Wiedziałam, że w każdej chwili Eva może sprawdzić czy jestem w łóżku, ale wiedziałam też, że przy końcach pracy w Pokreślonym Domu, będzie siedzieć tam zdecydowanie do zbyt późnych pór.
- Magia, co nie? - Luke zwrócił się w moją stronę. - Cameron jest mistrzem dobrych imprez, nie wyjdziemy stąd trzeźwi.
- Pocieszające, serio. - Rozsmarowałam pomadkę na ustach, gdy zaparkował samochód i otworzył przede mną drzwiczki. Nie byłam przyzwyczajona do kosmetyków.
- Nie upij się tylko zbyt mocno, Aspen. - Wywróciłam oczami teatralnie.
- W co ty wierzysz, Lucas?
- Sam nie wiem, po prostu trzymaj się mnie, bo jest tu dużo nawalonych facetów. - Poczułam jak obejmuje mnie w tali, idąc w stronę wejścia. Oczywiście co druga osoba chociażby mu skinęła. Crow Cove nie było przecież dużym miastem, a takie imprezy... przechodziły do historii.
- A dziewczyny?
- Rozwiń tę myśl... - Poruszył znacząco ręką.
- Nie chcesz się zabawić?
- Będę się bawił z tobą, dzieciaku.
- A potem pójdziesz siedzieć za rozpijanie nieletnich, starcze. - Zaśmiał się sztucznie, szczypiąc mnie przy okazji w bok.
- Gdyby było mi dane zgnić w pace, już dawno bym siedział. - Puścił mi oczko. - Ale jeśli to cię uszczęśliwi, pogadam z Mayerem, to znaczy szeryfem. - Luke skinął w stronę niskiego, pulchnego chłopaka w okularach, który próbował poderwać znudzoną Esme. - To Conchobar, jego synalek. - Nie odpowiedziałam, zastanawiałam się raczej nad tym, kto normalny karze dziecko takim imieniem, ale przecież mnie mama nazwała Aspen na cześć miejscowości w stanie Kolorado, zatem nie powinnam była się wypowiadać. 

~*~


Zrobiło się rzeczywiście wesoło dopiero około północy, kiedy rozbawiona, nie pijana do bólu, ale odrobinę podchmielona siedziałam na blacie kuchennym, słuchając jak Caroline opowiada o swoich doświadczeniach łóżkowych. Oczywiście nie mogło zabraknąć obok niej Toma, który cały czas, złośliwie dolewał dziewczynie wódki do drinka. Ja, Esme i Fletcher zostaliśmy przy piwie z sokiem, a raczej przy soku z piwem, w moim wypadku, bo sam w sobie alkohol sprawiał, że czułam się obrzydliwie. Ale jak to się mówi, ćwiczenie czyni mistrza, zatem nawet tak nikłe ilości trunku spowodowały, iż świat zawirował mi przed oczyma. Luke tańczył z jakimiś dziewczynami, które wyciągnęły go na parkiet niemal siłą, a Cameron, gdy nie udało mu się namówić mnie, przerzucił sobie Vere przez ramię i to ją okręcał. Było naprawdę śmiesznie. Z czasem nawet dym, nie tylko papierosowy, przestał mi przeszkadzać.
- I wtedy powiedział, że spełniłam jego marzenia! - żachnęła się Caroline, zaciągając się oparami ze skręta Tommy'ego.
- Taa, a potem chciał od niej mój numer! - dodała Esme, która znów siedziała z nosem w telefonie, z tą różnicą, że wtedy miała też szklankę z piwem w ręce.
- Faceci to świnie. - Fletcher z Tomem prychnęli - Mam rację, wiecie? Chyba zostanę lesbijką! - Blondynka była tak bardzo wstawiona, ale nietrzeźwej mnie jej słowa zdawały się mieć sens.
- Nie uwierzę póki nie zobaczę. - Esmeradla sięgnęła po chipsy, które przyniósł ze sobą Fletcher.
- Męski ród by się załamał, a w szczególności nasz Tom. - Ten od chipsów zgasił swój papieros o blat.
- Dokładnie, moje serce krwawi już teraz. - Caroline wzruszyła ramionami, po raz kolejny parskając.
- Aspen, będziesz moją dziewczyną? - I ja się roześmiałam. - No dalej, zdradź Lukey'a. - Znów się zaciągnęła, a potem pochyliła się nade mną. Opuściłam powieki, to był całkowity amok.
- Nie pocałuję cię, Care.
- Ale nie jestem Cameronem, Fletcherem, ani Tomem... - Poczułam dym na swojej buzi. Byłyśmy blisko. - Jestem twoją przyjaciółką.
- Ale to wciąż zdrada.
- Naprawdę jesteście parą? - Pokręciłam przecząco głową.
- Nie zdradzę siebie. - Wydałam się sobie samej dziwnie śmieszna, dlatego znów się zaśmiałam, a z rękoma Caroline na barkach zaczęłam poruszać się w rytm muzyki.
- Tommy, daj mi... - Chłopak posłusznie podstawił jej zawiniątko z narkotykiem, a Caroline wpuściła opary w moje rozchylone wargi.
Pobudzona jeszcze bardziej tańczyłam do jakiejś klubowej piosenki z Caroline Scott, moją... przyjaciółką. 

~*~


Zgubiłam się. Po jakiejś godzinie, gdy wszyscy poszli tańczyć, ja nie do końca wiedziałam gdzie powinnam się skierować, by odnaleźć choć jedną, znajomą twarz. Błądziłam po posiadłości, kręciło mi się w głowie, obijałam się o ludzi, a czasem nawet o ściany. Dziwne uczucie, że zaraz zemdleję nie przestało buzować w moich żyłach razem z alkoholem. Wyszłam na zewnątrz, lecz świeże powietrze nic nie dało, wciąż towarzyszyła mi ta uporczywa aura nietrzeźwości. Rozbolała mnie głowa, kiedy wróciłam do środka.
- Luke - mruknęłam, szarpiąc jakiegoś chłopaka za ramię, ale to nie był on.
Każdy następny też nie był Luke'iem, więc powoli traciłam wiarę w to, że kiedykolwiek go odnajdę.
- Aspen. - Ktoś objął mnie w tali, szepcząc moje imię. - Nie mieliśmy okazji zatańczyć...
- Cameron. - Obróciwszy się w jego stronę, siliłam się na krzywy uśmiech. - To prawda.
- Więc? Zatańczymy? - Muzyka wciąż była klubowa, lecz jak na zawołanie, stała się bardziej zmysłowa.
- Nie umiem tańczyć. - Skłamałam, bo kiedyś robiłam to z czystej pasji, choć nie do końca. W takim rytmie rzeczywiście nigdy nie próbowałam się poruszać. - No i szukam Luke'a...
- Tam jest. - Cameron wskazał na Sulivana, który obejmując Vere w pasie tańczył z nią dokładnie tak, jak wymagała tego piosenka - nieprzyzwoicie. Poczułam uścisk w dole brzucha. Zazdrość? Zawód? Miałam ochotę podejść do tej dziewczyny i wyszarpać ją za włosy, ale chyba na tyle pijana nie byłam. - Więc jak będzie, księżniczko?
- Zatańczymy, Cam. - Chwyciłam kubeczek z jakimś drinkiem, stojący na stoliku, co dało mi przysłowiowego kopa w tyłek.
Zaciągnąwszy Hudsona niedaleko tej uroczej parki, spojrzałam na niego z dołu. Był uśmiechnięty i gotów do działania. Oboje buzowaliśmy złością, co mogło skończyć się całkiem niezłym tańcem. Wiedziałam, że Cameron był zazdrosny o Vere, a on najwidoczniej wyczuł moją zazdrość o Luke'a, zatem my tylko... pomogliśmy sobie nawzajem.
- Musisz podejść bliżej i nie uciekać... - Objął mnie dłońmi poniżej tali. - Ocieraj się o mnie.
- Nie, nie przeginajmy...
- Dlaczego?
- Cameron, proszę. - Zaśmiałam się, obejmując dłońmi jego kark. - Po prostu tańczmy...
- A gdybym znów cię pocałował? Było fajnie...
- Prawdopodobnie bym cię spoliczkowała.
Nasze ciała poruszały się w rytm piosenki, której tytułu nie znałam, lecz jej tekst wraz z melodią dodawały energii. Odchyliłam głowę, ale Hudson nie zdążył pocałować mnie w szyję. Straciłam grunt pod nogami. Unosiłam się w powietrzu...
- Masz swoją partnerkę, Sulivan. - Wiedziałam, że to zrobi. Czułam to całą sobą, choć szczerze mówiąc w pierwszej chwili pomyślałam, iż może... będę mu obojętna.
- No właśnie. Sulivan, postaw mnie, Veronica się niecierpliwi.
- Cameron się nią godnie zajmie.
- Ale ja chcę tańczyć!
- Nie powiedziałem, że nie będziemy tańczyć.
- Chcę tańczyć z Cameronem! - Luke uniósł obie brwi. - Żartowałam.
- Aspen! - Hudson roześmiał się głośno. - Księżniczko... No dobrze już, bo ci żyłka pęknie, Luke. Zdzwonimy się, kochaniutka. - Klepiąc kumpla po ramieniu, całkiem pijany i znarkotyzowany Cameron zniknął w tłumie ludzi, a my zostaliśmy tam sami.
Luke postawił mnie na ziemi. Przez moment wpatrywaliśmy się w siebie odrobinę nieobecnymi spojrzeniami. Potem poczułam jego dłonie na biodrach.
- Chodźmy stąd - powiedział. - Jesteś pijana.
- Ty też.
- Ale ja nie mam siedemnastu lat. - Westchnęłam ciężko.
- Chcesz mnie wychowywać?
- Nie, ale myślałem, że się nie upijesz, najwidoczniej źle cię oceniłem. - Prychnęłam. - No co?
- Jesteś idiotą, to, Luke.
- Będziemy się teraz kłócić? Aspen, brałaś coś? - Ujął moje policzki w dłonie. - Tu jest za głośno, kurwa mać...
Chyba mnie poniosło, bo w tej całej nietrzeźwej otoczce po prostu zarzuciłam ręce na jego szyję i wpiłam się w wargi zdezorientowanego Sulivana. 
~*~
Poczułam chłód na plecach i przeszywający ból, kiedy uderzyłam o ścianę. Wszystko co działo się dookoła miało niewielkie znaczenie. Dźwięk muzyki dochodzący z dołu, brzmiał jakby przez szybę, widziałam tylko błękit, czułam żrący zapach alkoholu i nikotyny, który wpijałam jak gąbka. Dotyk drażnił, ale był najprzyjemniejszą częścią całej tej mieszanki. Zimno z jednej strony, ciepło z drugiej. Wręcz gorąco, to wszystko było jak gorączka. Nie myślałam zbyt wiele, dawałam ponieść się kolejnym nanosekundom, każda bowiem była wypełniona mocą dotyku. Dłoni na udach, ust na szyi. Oddech. Mój i jego. Oba alkoholowe, oba płytkie i spragnione. Czerwień pomadki rozmazana na naszych przekrwionych wargach, przesunęła się niżej na brody i wreszcie na szyje. On miał jej więcej, bo moje usta pragnęły go bardziej. Bo ja pragnęłam go bardziej i więcej, choć po gwałtownych ruchach, jakimi przywarł moje ciało do ściany mogłam wywnioskować, że pragniemy siebie nawzajem tak samo mocno. Czując palce pod moją sukienką, które delikatnie muskały udo, błękit został zastąpiony czernią. Opuściłam powieki, nie widząc już jego pięknych, błyszczących w przytłumionym świetle żarówki oczu. Skupiłam się tylko na tym, jak mnie dotyka. Było w tym dotyku wiele pragnienia, ale zdecydowanie przeważała nad nim delikatność, pewnego rodzaju czułość.
Mruknęłam cichutko, gdy Luke osunął ramiączko mojej sukienki i delikatnie ucałował uprzednio zakrywaną przez nie skórę. Zadrżałam w jego ramionach. Uniosłam dłoń, delikatnie wodząc opuszkami po jego nieogolonym policzku. Wciąż nie otworzyłam oczu. Nie zamierzałam tego robić, wszystkie zmysły skupiłam tylko na dotyku. Chłopak oparł czoło o moje czoło, a ja wplotłam palce w jego gęste włosy. Nie potrzebowałam patrzeć, by mieć jego obraz przed sobą. Luke Sulivan zarysował się w mojej pamięci na wieki, to była jedna z dwóch pewnych dla mnie rzeczy w tamtej chwili. Napięcie między nami rosło, a serca biły coraz szybciej. Podjęłam decyzję.
- Chcę się z tobą kochać - wyszeptałam w jego usta. - Chcę wiedzieć jak to jest, naucz mnie.
Milczał przez moment, oddychał ciężko, wciąż się nie wycofując. Tkwiliśmy w miejscu, oboje.
- Luke... - Uniosłam powieki, delikatnie muskając palcami obu rąk jego kości policzkowe. Wtedy to on miał zamknięte oczy i delikatnie uchylone usta, przez które oddychał. - Jeśli nie chcesz ja...
Nie było mi dane dokończyć. I znów obiłam plecami o ścianę, gdy wręcz zaatakował moje usta. Byłam przestraszona mocą tych pocałunków, ale próbowałam oddawać każdy tak samo natarczywie i dosadnie. Zarzuciłam ramiona na jego szyję. Wpadając na ściany i drzwi w korytarzu willi Camerona Hudsona, wciąż nie przerywając pieszczot, dotarliśmy do jednej z sypialni.
Oddychaliśmy ciężko, wręcz nienaturalnie łapiąc powietrze, byliśmy blisko, a ja za wszelką cenę chciałam czerpać z tej bliskości. Wciąż byłam pijana lecz nie wiedziałam czy upiła mnie chwila, czy jego dotyk. To jednak nie miało najmniejszego znaczenia.
Niepewnie uniosłam dłoń i rozpięłam guziczek czarnej koszuli Luke'a. Nigdy wcześniej nikt nie działał na mnie i ze mną w ten sposób, ale wtedy ja naprawdę... nie myślałam zbyt wiele. Po prostu pozwoliłam mu dowodzić, a gdy skinął na moje gesty, nabrałam odwagi i rozpięłam jego koszulę do końca. Nie był tak umięśniony i wyidealizowany jak na moich rysunkach, ale to spowodowało, że podobał mi się jeszcze bardziej. Jego niedoskonałości sprawiały, iż był realny, osiągalny, ludzki i tym samym piękny na swój sposób. Pokręcony, zraniony, lecz pełen pasji. Przejechałam dłonią po nagiej, rozgrzanej klatce piersiowej Luke'a, a potem uniosłam głowę, by spojrzeć w jego oczy. Nie widziałam w nich tyle blasku nigdy wcześniej, dlatego nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu.
Nasza wspólna chwila ciszy nie trwała długo, bo zaraz potem poczułam jak pozbywa się ze mnie sukienki. Nie czułam się jednak niekomfortowo, przynajmniej nie tak bardzo jak myślałam, że będę się czuła. Padliśmy na łóżko. Luke zawisł nade mną. Złożył kolejny pocałunek na mojej szyi, na dekolcie, znów na ustach, a potem znów na szyi. Ten ostatni kontakt z jego ustami zabolał, zassał moją skórę, przegryzł, by ostatecznie lekko cmoknąć.
- Jakby Cameronowi przyszło na myśl znów z tobą tańczyć. - Dotknęłam tego miejsca. - Boli? - Lekko dmuchnął gdy skinęłam. - Im mocniej, tym dłużej zostanie.
- Nie musisz mnie naznaczać, Luke. - Powiodłam dłonią po jego barku. - Czuję się twoja, nawet jeśli ty nie jesteś mój. - Uśmiechnął się, a potem oblizał usta. - Ale chętnie odstraszę Vere. - Podniosłam się, próbując powtórzyć jego wcześniejszy ruch ustami.
- Musisz mocniej... - Próbowałam z całej siły zassać skórę chłopaka, ale nie potrafiłam, dlatego po prostu zaczęłam się śmiać. - Spróbuj jeszcze raz... - Posłusznie wykonałam jego polecenie. - Teraz ugryź.
- Nie ugryzę cię w szyję, Luke.
- Ja cię ugryzłem.
- Nie jestem jak ty. - Odsunęłam się trochę, ale złapał mnie w tali i jednym, gwałtownym ruchem sprawił, że siedziałam na jego biodrach, a moje włosy opadały na twarz, ale on je odgarnął.
- Dlatego mam do ciebie tak wielką słabość. - Odszukał zapinkę na moich plecach, sprawiając, że byłam niemal naga.
Poczułam jak Luke całuje moje piersi, dłońmi wodząc po moich plecach. Cicho westchnęłam. Czułam to dosłownie wszędzie, czułam ile przyjemności mi daje, czułam, że ma nade mną pełną władzę. Byłam cała jego i dla niego. Dla chłopaka z Pokreślonego Domu.
- Nie mogę tego zrobić, Aspen - szepnął wreszcie, sprawiając, że zamarłam. - Jakkolwiek bardzo tego chcę, nie mogę. - Zdjął mnie z siebie, a potem usiadł na skraju łóżka. Zamarłam. Poczułam chłód. Było mi zimno od wewnątrz.
- Dlaczego?
- Nie jesteś trzeźwa, nie mamy zabezpieczenia i jesteśmy w sypialni burmistrza Crow Cove. - Przetarł twarz dłońmi.
- Och... - Miałam całkowity mętlik w głowie. Słyszałam dziwny szum.
- Obiecuję ci, że jeśli będziesz chciała zrobimy to w każdy sposób tyle razy ile dasz radę, po prostu nie dziś, nie tej chwili. - Przytaknęłam, a potem zasłaniając się rękoma sięgnęłam po mój stanik, który leżał niedaleko łóżka.
- Wygłupiłam się.
- Dałem się w to wciągnąć...
W milczeniu zaczęliśmy się ubierać, by ostatecznie stanąć przed sobą. Oboje byliśmy roznamiętnieni, ale tylko jedno z nas myślało w miarę logicznie. Tą osobą nie byłam ja.
- Ale nic się nie stanie jeśli zrobię tak, prawda? - Pochyliwszy się, po raz ostatni ucałował moje usta, a ja oddałam ten pocałunek.
- Myślę, że możesz jeszcze raz. - Uśmiechnęłam się niewinnie.
- Jesteś zachłanna, kiedy się upijesz... - Wzruszywszy ramionami, dałam się pocałować znów i znów. Wreszcie westchnęłam mu w usta. - Mam ochotę zrobić z ciebie złą dziewczynkę.
- Droga wolna...
- Jesteś grzeczna, Aspen. Z natury, tak po prostu grzeczna i fair. To takie... pociągające.
Sterczeliśmy po prostu w siebie wtuleni, szepcząc jakieś zdania pod nosem i choć nie pamiętam czy brzmiały dobrze, czy miały jakąkolwiek składnię i czy były po angielsku, wiem, że wtedy te zdania znaczyły dla mnie więcej niż każda rozmowa jaką kiedykolwiek wcześniej odbyliśmy.
- Nie jestem grzeczna...
- Jesteś.
- Nie prawda.
- Niech ci będzie. - Zaśmiał się cicho. - Jesteś prawie grzeczna.
- Prawie?
- Pomijając to, do czego przed chwilą mnie przekonałaś, diablico.
Obejmując Luke'a w tali, dałam się prowadzić przez posiadłość, omijając nietrzeźwych ludzi, a potem przez uliczki Crow Cove. Powietrze było chłodne i wilgotne, a my rozbawieni i... prawie grzeczni.
...a jeśli mieszkańcy Crow Cove nie lubili przebojów Bon Jovi, śpiewanych, czy raczej wykrzykiwanych przez dwójkę nietrzeźwych ludzi, zdecydowanie mogli mieć nas dość.
~*~
- Podtrzymam cię, daj spokój, już po tym chodziłaś.
Luke Sulivan w tamtej chwili był dla mnie definicją czystego szyderstwa. Chłopak uśmiechał się szeroko i złośliwie, a w jego oczach widziałam ten błysk, który sprawiał wrażenie, jakby chciał oficjalnie obwieścić całemu światu: "a nie mówiłem?!". To nie tak, że przesadziłam z alkoholem. Wróć, to było dokładnie tak, po prostu nie umiałam przyznać się do swojego błędu, ponieważ szczerze mówiąc, całe życie myślałam, iż ominęła mnie ta faza zbuntowanych nastolatków na upijanie się. Iż jestem... sama nie wiem, w jakiś sposób dojrzalsza? Nie ulegam wpływom otoczenia? Czułam się dziwnie sama ze sobą i ze światem. Bolała mnie głowa, każdy zapach zdawał się wyostrzony, a żołądek nie akceptował niczego prócz zwykłej wody, na domiar rozpusty, sarkazm, pitej maleńkimi łyczkami. Luke nazwał to kacem. Czy miałam kaca? Ponad wszelką wątpliwość mentalnego, bo zawiodłam się na samej sobie. Oczywiście niezawodny Sulivan stwierdził, że nic wielkiego się nie stało. On nawet nie pobladł, koniec końców, Luke zawsze zdawał się bledszy niż ja, no tak, był Brytyjczykiem, ale promile nie działały na chłopaka w aż takim wielkim stopniu. Ćwiczenie czyni mistrza...
- To się złamie... Razem będziemy ważyć ze sto kilo. - Przetarłam zmęczoną twarz dłońmi.
Wybiła dokładnie siódma rano. Usłyszeliśmy bowiem dzwony kościelne, których dźwięk przebił się przez spowite spokojem, wciąż śpiące Crow Cove. Przed trzecią dotarliśmy do jego mieszkania, gdzie umyliśmy się i przespaliśmy kilka godzin, później Luke postanowił mnie odprowadzić, z nadzieją, że Eva śpi, albo nie raczyła nawet wrócić z Pokreślonego Domu na noc.
- Nic się nie złamie, jeśli dobrze rozłożymy nasz ciężar. - Chłopak oblizał kolczyk w dolnej wardze, a ja nie potrafiłam odwrócić od niego wzroku.
Z sińcami pod oczyma i potarganą, oklapniętą blond grzywką wyglądał jeszcze lepiej niż zazwyczaj. Jego popękane wargi sprawiały wrażenie przekrwionych od pocałunków. Zamrugałam szybciej. Miałam przed oczami wizje nas, rzucających się po ścianach. Nas w niemalże pełnym negliżu, nas, którzy prawie poddali się alkoholowej atmosferze... Chwila, to się wydarzyło. Przez moment próbowałam poskładać fakty.
- Aspen, czy ty mnie do cholery słuchasz?
- Mhm...
Pocałowałam go tak po prostu przy wszystkich. Tańczyłam z Cameronem. Odwrotnie, najpierw Cameron, później Luke. Byłam zazdrosna... Dlatego wyciągnęłam Camerona na parkiet, a później...
- Obrabujemy bank, kupimy bilet lotniczy do Nowego Jorku i popełnimy samobójstwo skacząc ze szczytu Empire.
- Mhm...
Luke też był zazdrosny! I zły. Zdenerwował się o moje pijaństwo, jednak przecież on sam nie zachował trzeźwości... Nie wiedziałam dlaczego pocałowałam go, gdy zaczął się denerwować. Zrobiłam dokładnie to, na co miałam ochotę, dlatego wyszło, jak wyszło, a później...
- Myślę, że czarna trumna z aksamitnym wykończeniem będzie super, Aspen, w ogóle mnie nie słuchasz, dzieciaku!
- Mhm...
Poszliśmy na piętro. Nie oddał pocałunku, ale zabrał mnie na górę i tam... O Boże! Momentalnie spłonęłam rumieńcem, delikatnie dotykając swojej szyi. Te malinki wciąż tam były. Czyli my...
- Kochaliśmy się? - Brawo, jesteś niesamowicie bezpośrednia!
- Co?
- Co?! - Spanikowana potarłam kark, zasłoniwszy twarz dłońmi. Luke roześmiał się wesoło, a potem tylko przytaknął.
Na moment oniemiałam. Zrobiłam to. Zrobiłam to z chłopakiem, na imprezie, tuż po wymknięciu się z domu. Ale my nie mieliśmy zabezpieczenia. Nie mieliśmy nawet czasu o tym myśleć, jak mogłam okazać się tak bezmyślna?!
- Było miło, trochę praktyki i będziesz w tym niezła. - Dał mi kuksańca w bok, podczas gdy ja miałam serce w gardle. - Ale jak na pierwszy raz... mocne dwa na dziesięć, czy tam jeden na pięć po skróceniu.
Cholera! - zaklęłam, wywołując kolejny, niewiadomy przyczynowo napad śmiechu Luke'a. Zaczesałam wszystkie włosy do tyłu. Myślałam, że się rozpłaczę. - Nie miałeś przy sobie... no wiesz?
- Gumek? Kochanie, to nie działa, trzeba liczyć na szczęście. - Powstrzymywał prawdziwe nie wybuchnięcie, a ryknięcie śmiechem.
- Niemożliwe... Nie wierzę.
- Sama tego chciałaś, myślałem, że możemy. No wiesz. - Poruszył zabawnie biodrami, ale nie miałam nawet siły szturchnąć go w ramię.
- Chciałam, ale... Przepraszam, jestem tak niedojrzałą idiotką... Ja... ja stąd wyjadę, tak, wyjadę i nawet nie będę chciała od ciebie pieniędzy, jeśli wpad... Boże, Luke, ja pierniczę.
Poczułam, że tym jednym błędem zniszczyłam sobie życie. Poczułam, że jeśli wpadliśmy, nigdy więcej nie będę mogła spojrzeć mojej mamie w oczy, ba, że nie będę mogła spojrzeć w lustro przez własną głupotę. Powinnam była myśleć, Luke był pijany, on tylko dał się zwieść i zrobił o co poprosiłam, owszem miał jakiś promil winy, ale ja poprosiłam, by kochał się ze mną.
- Jestem puszczalska... - Stwierdziłam cała czerwona z zawstydzenia i nerwów, a wtedy on nie wyrobił. Zaczął śmiać się tak donośnie, że ten wybuch niekontrolowanej radości odbił się echem od niemal całej zatoki.
- Zdecydowanie, Aspen, jesteś najbardziej puszczalską laską, jaką w życiu poznałem, aż mi głupio, że z tobą rozmawiam... - wydusił przez śmiech, a wtedy zrozumiałam.
- Żadnego seksu nie było prawda? - Założyłam ręce na piersiach. - Lucas, spójrz mi w oczy...
- Jesteś taka naiwna, widziałem tę panikę w oczach, przyznaj, że już wymyśliłaś imię dla naszego dziecka. - Spuściwszy wszystkie włosy na twarz, ja również zaczęłam się śmiać. Ale nie powiem, poczułam swego rodzaju ulgę.
Kretyn. Po tatusiu.
- No już nie bocz się tak, to był taki żarcik kosmonaucik. - Uderzyłam Luke'a w klatkę piersiową, a potem jeszcze raz i znów, ale nie mogłam przestać chichotać. Udało mu się.
Śmialiśmy się jeszcze przez chwilę, tak po prostu, z wszystkiego co nas otaczało, póki drzwi wejściowe nie zaskrzypiały. Obudziliśmy kogoś, dokładniej panią Jenkens. Kobieta w puchatym, czarnym szlafroku i z wałkami na włosach, omotała nas wzrokiem z politowaniem. Staliśmy przy pergolach, depcząc jej kwiaty, robiąc przy okazji ogromny hałas.
- Jesteście poważni? - Uniosła jedną brew, a potem skinęła na ganek. - Wiecie jak, za przeproszeniem, piździło złem w nocy? Już do kuchni na herbatę! - Posłusznie spuściłam głowę i wyminęłam ją w wejściu, a Luke uśmiechnął się szeroko z cichym "dzięki, babciu". 
~*~

Wszyscy troje siedzieliśmy przy kuchennym stole, rozmawiając o czymś nieistotnym. Nie byłam już tak rozbawiona jak wcześniej, raczej się zamyśliłam na temat mojej wcześniejszej pogadanki z Luke'iem. Jakim cudem do tego nie doszło? Powstrzymałam się, a może to on mnie powstrzymał? Jeśli to zrobił, miałam u niego ogromny dług, ponieważ naprawdę wolałabym pamiętać swój pierwszy raz. Mój pierwszy raz. Powinnam zrobić to teraz, to znaczy jeszcze w Crow Cove? W tej kwestii byłam zdecydowana tylko co do jednego, chciałam by to Luke po raz pierwszy dotykał mnie w ten sposób. Czegokolwiek byśmy nie robili.
- Zamierzasz spotkać się z Jeffersonem? - Przebudziłam się z letargu po chwili, przy okazji wyłapując to pytanie pani Jenkens. Patrzyła na chłopaka, który natomiast westchnął ciężko.
- Nie - odparł, a potem wzruszył ramionami. - Nie potrzebuję psychologów, psychiatrów, ani nawet psychiatryka, Aspen mi starcza. - Kobieta zaśmiała się szczerze. - Serio, jest w tym dobra, prawda, dzieciaku?
- Hm? - Nie byłam pewna, o co mu do końca chodzi.
- Jesteś dobra w odgadywaniu co czuję. - Niepewnie skinęłam.
- To działa w obie strony, Luke.
Przez dłuższą chwilę patrzyliśmy sobie w oczy. Czasem, gdy chłonęłam ten piękny błękit, zapominałam, że powinnam oddychać, czasem zapominałam, że powinnam myśleć, czasem zapominałam, kim jestem, tak po prostu, przez oczy Luke'a Sulivana.
- Ile czasu to trwa, gamonie? - On jako pierwszy przerwał kontakt wzrokowy, ze zmarszczonymi brwiami przenosząc spojrzenie na swoją babcię. - Nie lamp się na mnie, jakby ci się mistrz Yoda objawił, tylko odpowiedz kiedy babcia pyta!
- Ale co trwa? - Luke podrapał się niezręcznie po karku.
- A ty, niewinna złotowłosa dziewczynka, niedoczekanie, co? - Teraz to mnie ześwidrowała całą, dlatego się speszyłam. - Na randce już byliście?
- Słucham? - Próbował się wymigać, ale nerwowy śmiech tylko mu zaszkodził.
- Lucas, czy powinnam z tobą porozmawiać jak babcia z wnukiem? Randka to takie spotkanie dwóch zakochanych...
- Wiem co to jest randka, my nie...
- Nie mów, że nie jesteście w sobie zakochani. - Zmrużyła oczy znacząco, lecz po chwili spoważniała. - Wy naprawdę myślicie, że nie jesteście w sobie zakochani... - Ja byłam. I byłam też pewna tego, co czułam, ale bałam się powiedzieć to na głos przy nim. - Aspen, skarbie, Luke jeszcze żadnej dziewczyny nie traktował z takim szacunkiem i nie był jej tak oddany.
- A Caroline?
- Może jestem ślepa, ale słuch mam dobry, kochaniutki...
- Dobrze, dość, ona nic nie wie, to nie prawda! - Nie bardzo wiedziałam, jak powinnam się wtedy zachować, więc tylko nieznacznie skinęłam. Wtem telefon Luke'a zadzwonił, a chłopak westchnął ciężko. -Fletch, muszę odebrać. - Wstał od stołu. - Jak coś będziemy wyciągać go z rowu. - Spojrzał na mnie, więc zachichotałam, a gdy wyszedł, cofnął się raz jeszcze. - Ach i nie obgadujcie mnie. - Pani Jenkens uniosła obie ręce w górę, bo przecież co złego, to nie ona. - Fletcher, hej, zmartwychwstałeś? - I zniknął w salonie, a ja i jego babcia zostałyśmy same.
Niepewnie mieszałam herbatę ziołową w kubku. Musiałam dojść do siebie, bo mimo aspiryny, którą Lucas uraczył mnie na dzień dobry, czułam się martwa. Ale to nie przeszkadzało mi w rozważaniu słów pani Jenkens. Czy Luke mógł się we mnie zakochać? Czy mogłam być dla niego kimś szczególnym? Bardziej szczególnym niż Caroline, czy Vera były kiedykolwiek. Często o tym wspominał. Często mówił, że mam w sobie coś wyjątkowego, lecz czy to kwestia czystego zaabsorbowania, czy... głębszego uczucia? Nie wierzyłam w to, iż jestem w stanie przyciągać go do siebie pod względem fizyczności... Ale niezaprzeczalnie, Luke Sulivan patrzył na mnie praktycznie cały czas i...
- A ty, Aspen?
- Przepraszam, nie słuchałam... - Uśmiechnęłam się niezręcznie, oblizując usta od herbaty.
- Jesteś w nim zakochana po uszy, prawda?
- Ponad uszy, pani Jenkens. - Oparłszy się na ręce, westchnęłam ciężko. - Jestem zakochana do bólu i nie zniosę rozłąki. - Zagryzłam usta, a przestałam dopiero, gdy poczułam na nich metaliczny smak krwi.
- Podziwiam cię, wiesz? Byłam pewna, że ocenisz go dokładnie tak, jak twoja matka.
- Jest między nami znacząca różnica.
- To znaczy?
- Ja wierzę w przebaczenie i w ludzi, ona wierzy, że może żyć w nic nie wierząc. - Poczułam łzy w oczach, miałam ochotę popłakać, tak najzwyczajniej w świecie bez powodu. - Prędzej skoczę we wzburzony kanał La Manche niż odpuszczę sobie Luke'a... Mam wrażenie, że On zrobił to celowo. - Spojrzałam w górę. - Że to wszystko, co się stało, musiało się stać. - Kobieta wciąż wpatrywała się we mnie z nieodgadnioną miną. - Zakochałam się w Chłopaku z Pokreślonego Domu, o ironio...
- Słucham? - Wtedy mój wzrok pokierował się na damską postać, która stała w progu kuchni.
- Mamo...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz