sobota, 12 marca 2016

XII.

Z trudem uniosłam powieki następnego poranka. Czułam jakby były cięższe niż wtedy, gdy kładłam się spać, na co zdecydowanie wpłynęła wczesna pora, dodatkowo moje oczy mocno napuchły od płaczu. Z westchnieniem przetarłam twarz. Luke'a nie było już w łóżku, ale wciąż czułam na sobie jego zapach. Perfumy i nutka alkoholu. Spaliśmy bowiem przytuleni przez całą noc. Myśl o tym sprawiła, że po moim wnętrzu rozlało się takie przyjemne ciepło. Dziwne, zabawne uczucie, jakby łaskotanie w żołądku, coś niesamowitego i za razem uporczywego, mimo wszystko chciałam czerpać z tego uczucia jak najwięcej. I wtedy usłyszałam krzyk. Zmarszczywszy nos przysłuchałam się kłótni, którą ktoś odbywał w kuchni. Znałam oba te głosy, jeden niski, wciąż zachrypnięty, bo niedawno wybudził się ze snu... Mężczyzna miał piękny, brytyjski akcent. Kobieta natomiast była amerykanką. Boże. Mama i Luke. Moja mama kłóciła się z Luke'iem po tym, jak zapewne odkryła, że spaliśmy razem. To wyglądało tak bardzo dwuznacznie, dodatkowo moja czerwona szminka rozmazała się po całej buzi. Wtedy uczucie w żołądku stało się nie do zniesienia. Bałam się konfrontacji z Evą, bo przecież... nigdy wcześniej nie doszło do takiej sytuacji, nie zawiodła się na mnie! Przegryzłam dolną wargę i próbując uspokoić prędkie kołatanie serca, zaczesałam wszystkie włosy do tyłu. Mieliśmy dziewiąty stycznia, a zamiast z życzliwością odnosić się do siebie, jak pozostali mieszkańcy Crow Cove, budziliśmy się z wrzaskiem.
- Niech jej pani nie budzi! - Głosy zrobiły się głośniejsze, ponieważ szli na górę. Co teraz?! Chyba oficjalnie umarłam. - Proszę...
- Nie zgrywaj wielce opiekuńczego, jak zaciągnąłeś ją do łóżka?! Dałeś jej jakieś narkotyki?! - Schowałam twarz w dłoniach. Miałam tylko nadzieję, że Luke nie wyjdzie, trzaskając drzwiami, bowiem gonienie go w takim stanie z wsciekłą mamą na ogonie ni było szczytem moich marzeń. Chciałam to powiedzieć, chciałam zakląć tak siarczyście, jak robił to zazwyczaj Luke, ale nie mogłam pogarszać swojej sytuacji.
- O czym kobieto w ogóle mówisz?! - Uniósł się. Byli coraz bliżej sypialni, cudownie. - Nie dałem jej prochów, nie zaciągnąłem jej do łóżka, nie zrobiliśmy niczego nieprzyzwoitego. Zna pani słówko zaufanie?
- Nie będziesz mnie gówniarzu uczył jak mam wychowywać własne dziecko, no właśnie, Lucas, Aspen jest jeszcze dzieckiem!
- Ma siedemnaście lat, do cholery! - Jęknęłam w poduszkę, zasłaniając nią buzię. Usłyszałam jeszcze tylko skrzypnięcie drzwi.
- Wstawaj młoda damo, wiedz, że bardzo się na tobie zawiodłam! - Gdyby tylko znała prawdę, gdyby wiedziała dlaczego zastała nas razem... Ale nie mogłam jej powiedzieć, to było życie Luke'a i mimo wszystko szanowałam jego prywatność.
- Aspen, powiedz jej coś, bo dostanę pierdolca! - Z dwojga złego wyglądali przekomicznie, stojąc tak nad moim łóżkiem. Jak skłócone siedmiolatki. Szkoda, że w tym wypadku byłam zabawką, o którą się sprzeczali.
- Nie klnij do mojej mamy - powiedziałam, patrząc na Luke'a znacząco, a chłopak otworzył oczy szerzej. - A ty nie podnoś głosu na mojego...
- Na twojego co? - Eva założyła ręce na piersiach, a ja zamarłam. Co miałam powiedzieć? Nie podnoś głosu na mojego... przyjaciela? Chłopaka? Nie potrafiłam się określić, przecież Luke nigdy nie powiedział, że lubi mnie tak mocno, przecież... Boże. Spłonęłam rumieńcem, a na jego ustach pojawił się ten specyficzny, szelmowski uśmiech.
- Na przyjaciela - dokończył, chcąc zakończyć niezręczną chwilę. Nie byłby sobą gdyby dla zdenerwowania mamy i jeszcze większego zawstydzenia mnie, nie puścił mi perskiego oczka.
- Chyba rozmawiałyśmy na ten temat, Aspen. - Mimo wszystko ona wciąż była nieugięta. - Nie życzę sobie, żebyś spotykała się z kimś takim jak on.
- Ten ktoś tu stoi, pani Barymoore. - Luke wywrócił oczami teatralnie. - Może Aspen sama zadecyduje z kim chce spędzać czas?
- Luke...
- A może nie? Jest młoda i zaślepiona twoją zuchwałością, nie rozumie, że ją skrzywdzisz, bo wy tylko to robicie dziewczynom jak ona.
- Mamo...
- A jaka ona jest, hm?! Proszę mi powiedzieć, bo prawdopodobnie nie ma pani pojęcia o tym, jak inteligentną dziewczynę pani wychowała!
- Luke, proszę... - Nie chcieli w ogóle mnie słuchać, ani jedno, ani drugie.
- Skończ z tymi formami grzecznościowymi, Sulivan, kłócisz się ze mną i masz czelność mówić na pani?!
- Szukasz pretekstu do zmiany tematu? - Ten uśmieszek wciąż nie zniknął z jego twarzy. - Evo.
- Mamo nie...
- Jesteś bezczelny!
- Możecie przestać kłócić się w mojej obecności?! - Pierwszy raz w życiu byłam tak zirytowana, by podnieść głos na własną matkę, ale wyprowadziła mnie z równowagi. - Zachowujecie się jak dzieci, jestem człowiekiem i ani ty, mamo - zwróciłam się do niej - ani tym bardziej ty, Luke - spojrzałam na niego znacząco - nie będziecie mówili mi co powinnam, a czego nie, nie dlatego, bo mam aż, albo tylko siedemnaście lat, ale dlatego, że nie jesteście wiarygodni! - Sama byłam zaskoczona mocą swojego głosu w tamtej chwili.
- Nie warto się tak ciśnieniować, dzieciaku. - Chłopak zaśmiał się wesoło i położył dłoń na moim ramieniu. - Zrobię ci herbatę na uspokojenie, albo...
- Spadaj, kretynie. - Oberwał kuksańca w bok za głupotę. - Teraz musicie mi wybaczyć, ale jestem zmęczona, czuję się brudna na twarzy, a fiżbiny od stanika zaraz zrobią dziurę w mojej skórze.
Jednak nie ja wyszłam pierwsza. Zrobiła to mama. Na jej buzi wymalował się zawód, skrzywdziłam ją tym, że nie wzięłam jej strony, wiedziałam o tym. To było trudne, owszem, lecz czułam się jak między młotem, a kowadłem, ale przecież ostatecznie nie dokonałam wyboru... Jednak dla Evy Barymoore istniał tylko jeden dobry wybór, mianowicie podzielenie jej zdania. Albo z nią, albo przeciw niej, nic pomiędzy. Czasem to było dobre, bo działało w obie strony. Mama zawsze mnie broniła, gdy zachodziła taka potrzeba, ale nie potrafiła zaakceptować decyzji, które podejmowałam samodzielnie i nie zgadzały się one z jej decyzjami. Poczułam się wyrodną córką, bo przecież nigdy nie chciałam jej zranić.
Wziąwszy głęboki oddech, przeniosłam wzrok na Luke'a, który również się mi przyglądał. Staliśmy tak przez chwilę, po prostu bez słowa patrząc sobie w oczy i nawet nie zorientowałam się, kiedy zamknął mnie w opiekuńczym uścisku.
- Muszę z nią porozmawiać - mruknęłam w jego klatkę piersiową.
- Daj jej czas, Aspen. To trudne, bo nie może pogodzić się z faktem, że tak szybko dorosłaś. - Zaśmiałam się tylko gorzko.
- Wybacz, ale nie mogę tego tak zostawić. - Uwalniając się z objęć Luke'a, chwyciłam włosy w kucyk gumką, którą miałam na nadgarstku.
Chłopak tylko spojrzał za mną, a potem westchnął ciężko, jednak nie zwróciłam na to większej uwagi. Po prostu zbiegłam po schodach pensjonatu, próbując odszukać mamę wzrokiem. Potrzebowałam tej rozmowy w tamtej chwili i byłam więcej niż pewna, że ona również. Dostrzegłam ją przy drzwiach, narzucała płaszcz na ramiona. Przełknęłam ślinę, a razem z nią dumę i wszelki strach. Nie mogłam przecież bać się kobiety, którą tak bardzo kochałam. Podeszłam do Evy w ciszy, spuściłam głowę. Obie milczałyśmy i zdecydowanie to było milczenie, którego nie potrafiłam znieść.
- Przepraszam, nie powinnam była krzyczeć - powiedziałam wreszcie. - Zachowałam się karygodnie. - Nie zamierzałam mimo wszystko przepraszać za to, z kim wróciłam z festynu. - Mamo...
- Wiesz, że nie jestem zła o krzyk, Aspen. - Jedynie wzruszyła ramionami. - Nie chce mi się teraz z tobą rozmawiać, muszę skończyć strych. Normalnie zapytałabym czy chcesz iść ze mną, ale odpowiedź jest raczej jasna.
- Nie rób mi tego, porozmawiajmy.
- Muszę to przemyśleć, wrócę przed wieczorem, zjemy kolację ze wszystkimi. - I wyszła, zostawiając mnie samą, osłupiałą, całkowicie zagubioną. Miałam ochotę wrzeszczeć, ale nie byłam w stanie dobyć z siebie głosu.
- Przejdzie jej. - Usłyszałam za sobą mruknięcie pani Jenkens, która siliła się na delikatny uśmiech. - Ona sama nie dojrzała jeszcze do pewnych rzeczy, Aspen. Ludzie dorośli to czasem mentalnie większe dzieci niż nastolatkowie. - Skinęłam jej tylko. - Zawołaj Lucasa i idź się przebrać, umyć, cokolwiek, pomożecie mi z porządkami. Dziś wieczorem przyjdzie tutaj rada miasta na uroczystą kolację, nie poradzę sobie sama. - Wyłącznie przytaknęłam.
Moje myśli mimo wszystko wciąż krążyły wokół całej tej sytuacji z mamą. Czułam się podle, ale byłam też w pewien sposób z siebie dumna. Postawiłam się, powiedziałam, co miałam na myśli, a świat się nie skończył. Pensjonat wciąż stał po środku wrzosowisk, mokradła dalej mieściły się za nimi, a kanał La Manche nie wysechł. Szeroki uśmiech wdarł się na moją twarz. To był krok w przód i dowód na to, że się zmieniałam.
- Zejdź na dół, babcia cię szuka. - Luke tylko skinął, a potem ja oberwałam stójkę w bok. - Za co to?! - Parsknęłam śmiechem.
- Zemściłem się, kaczuszko. - Prychnęłam. - Może powinienem cię połaskotać?
- Powinieneś iść pomóc babci, Lucas. - Założyłam ręce na piersiach. Wtedy po raz pierwszy byłam pewna, że patrzy dokładnie tam. Nie wiedziałam czy powinnam się obrazić, moja twarz natomiast spłonęła czerwienią. Ale nie mogłam dać mu lustrować wzrokiem mojego dekoltu, nie byłam taka. Dlatego ułożyłam dłoń na poliku chłopaka, unosząc jego głowę. - Lubię patrzeć w oczy swoim rozmówcom. - I mogłabym przysiąc, że wtedy to od jego buzi buchało takie przyjemne ciepło, spowodowane zawstydzeniem. Chwila, czy ja zawstydziłam Luke'a Sulivana?
- Długo będę na was czekała?! - zawołała pani Jenkens na co zarechotałam.
- Idź. - Zabrałam rękę splatając obie dłonie za plecami.
- A ty? - Luke uniósł brew.
- Muszę wziąć prysznic. - Wzruszywszy ramionami, chciałam go wyminąć, lecz w ostatniej chwili chłopak złapał mnie za nadgarstek.
- Nie skupię się na sprzątaniu. - Jego miętowy oddech okalał moje ucho, a dziwne uczucie, które sprawiło, że całą mnie zalewało ciepło, wróciło.
- Niby dlaczego? - Zniżyłam ton, delikatnie poprawiając głowę. Nasze policzki stykały się ze sobą.
- Pobudziłaś moją wyobraźnię, kaczuszko. - Przegryzłam wargę, odetchnęłam cichutko i starając się ignorować czerwone plamy na buzi, obróciłam się do Luke'a przodem. Pochylił się trochę, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Przykro mi, ale cokolwiek sobie wyobrazisz pozostanie w twojej głowie, bo ja nie zamierzam łamać więcej zasad mamy. - Zaśmiał się lekko.
- Czyli jesteś tą grzeczną. Nigdy nie złamałaś prawa, nie zapaliłaś papierosa, nie zabawiałaś się z facetem, a co z francuskimi pocałunkami, o których rozmawialiśmy? - Z każdym słowem czułam, że rumienię się coraz bardziej. No tak, okłamałam go w tej sprawie.
- Myślałam, że się domyślisz. Mniej więcej... - Spuściłam wzrok na swoje bose stopy. - Mam siedemnaście lat, jakbyś zapomniał.
- No właśnie, masz siedemnaście lat, ale nie martw się. Kiedyś i na ciebie przyjdzie pora.
- Jak to?
- Na każdego w końcu przychodzi, kaczuszko. - Szelmowski uśmiech znów ozdobił jego przystojną buzię, a ja wiedziałam, że to zwiastuje same kłopoty.
- Dokończymy tę rozmowę kiedy indziej, bo to się źle skończy. - Obróciłam się po raz kolejny i po raz kolejny zostałam złapana za nadgarstek. - Pardonnez, Mon Seigneur* - Ucieknąwszy, zakluczyłam się w łazience.
Vas te faire encule, Madame.* - No oczywiście, że potrafił powiedzieć to nawet po francusku.

~*~

Prawdę mówiąc pensjonat był wtedy ostatnim miejscem, w którym chciałam się znajdować. Siedzenie i mieszanie w talerzu nie należało do moich ulubionych zajęć, chociaż muszę oddać pani Jenkens, że talent kulinarny miała wielki. Nie byłam głodna, albo po prostu nie mogłam przełknąć kompletnie nic, patrząc na tego obrzydliwego człowieka. Przyszedł tam razem z Jasonem. Mierzył nas od góry do dołu i niemal cały czas czułam jego wzrok na sobie, nawet gdy rozmawiał z innymi, wysoko ustawionymi w radzie miasta, ludźmi. Młody Sulivan wyglądał na niewzruszonego. Siedział przy stole, gawędził beztrosko z Caroline i Cameronem, a ja nie potrafiłam jakoś odnaleźć się w tej rozmowie. W ogóle czułam się nieswojo, co mogło być kwestią towarzystwa w głównej mierze syna burmistrza, którego wzroku wręcz panicznie unikałam, albo zbyt eleganckiej sukienki, fryzury oraz makijażu. Zgadza się, w napływie dziwnej chęci, sięgnęłam po kosmetyczkę mamy i po licznych próbach oraz przeglądaniu stron na ten temat w internecie, spróbowałam odtworzyć na swojej buzi coś delikatnego, coś co miało wyłącznie podkreślić urodę. I szczerze? Gdyby nie moje wcześniejsze zmagania z pędzelkiem - choćby tym do malowania na płótnie - ponad wszelką wątpliwość stworzyłabym sobie maskę na wzór twarzy "Krzyku" Van Gogha, ale na szczęście udało się i byłam z siebie dumna.
- Sama robiłaś kreski? - Doszło do mnie pytanie Caroline, dlatego przebudziłam się z letargu i posłałam jej nieznaczny uśmiech, uzupełniony skinieniem. Nie miałam ochoty na długaśne, nużące konwersacje dotyczące moich kresek. - Boże, masz do tego talent, powinnaś malować gwiazdy!
- Nie przesadzajmy, to tylko kreski. - Cameron i Luke przestali rozmawiać, przyglądając się nam z zaciekawieniem.
- Ale jakie równe, pasują ci jak cho...choinka. - Poprawiła się, widząc mordercze spojrzenie pani Jenkens, która siedziała naprzeciw niej, zadziwiająco daleko natomiast od Jasona Sulivana i ojca braci.
- Aspen rysuje. - Luke zwrócił się do kuzynki. - Wyrobiona ręka i te sprawy. Osobiście wolę brak makijażu. 
- Mnie tam się podoba, chociaż wolę cię całuśną z czerwonymi ustami. - Dodał Cameron, a moje policzki momentalnie spłonęły rumieńcem.
Nie wiedziałam czy Hudson opowiedział przyjacielowi o naszym pocałunku, ale czy miał taki obowiązek? Ja i Luke nie zostaliśmy parą, wciąż po prostu... Nie mam pojęcia jak ochrzcić naszą relację wtedy, niemniej nawet jeśli nic prócz zaufania nas nie łączyło, Cameron powstrzymywał swoje złośliwości w towarzystwie Sulivana. 
- Ale ty jesteś. Dziewczyna się postarała, a ty twierdzisz, że wolisz ją bez makijażu? - Wywrócił oczami na Caroline, a potem wzruszył ramionami. - Mój makijaż chwaliłeś.
- Aspen go nie potrzebuje, misia.
- Luke, daj spokój. - Nie umiałam powstrzymać śmiechu. Nie wiedziałam nawet dlaczego się o to sprzeczają, nie chciałam wzbudzać zamieszania, planowałam po prostu wyraźniej wyglądać. - Zmieńmy temat, pogadajmy o...
- O moich urodzinach. - Wtrącił się Cameron. - Nasze plany są aktualne? Bo wiesz, chyba musimy przełożyć to na za tydzień. - Boże, całkowicie o tym zapomniałam. Nie chciałam tak przy wszystkich, a w szczególności przy Luke'u tłumaczyć, że wcale się nie zgodziłam. Z drugiej strony, o ile Hudson nie próbowałby znów mnie pocałować, mogłabym bawić się z nim całkiem dobrze.
- Nie mamy planów. - Sulivan zmarszczył nos, a Caroline zarechotała pod nosem.
- Zaczyna się drama, idę po więcej wina, bo na trzeźwo to nie przejdzie. - Wstała od stołu. Cameron musiał się jej zatem pochwalić.
- Idę z tobą...
- Zostajesz. - Poczułam dłoń Luke'a na swojej dłoni, a robiąc znaczącą minę, z westchnieniem usiadłam na swoim miejscu. - Aspen, masz jakieś plany z Cameronem?
- Luke...
- No co?
Przez chwile oboje milczeliśmy. Byłam zawstydzona do granic możliwości, nie wiedziałam co powiedzieć, dodatkowo na ustach Camerona pojawił się taki specyficzny uśmieszek, który widziałam po raz pierwszy w życiu. Ta mina mówiła: "wziąłem co chciałem", ale nie miał racji... Chyba, że... Byłam coraz bardziej ciekawa czy Luke wiedział o niefortunnej sytuacji po naszej kłótni. Cameron zdawał mi się tym typem, który pochwaliłby się każdą pocałowaną dziewczyną, nawet jeśli to byłam tylko ja.
- Umówiliśmy się wczoraj, czy tam przedwczoraj - wtrącił wreszcie Hudson. - Nie wiedziałem, że ci to przeszkadza, myślałem, że będziesz świetnie bawił się z Verą.
- Z Verą? - Uniosłam obie brwi, przypominając sobie sytuację w mieszkaniu Caroline, na co Luke lekceważąco machnął rękę.
- Za to ty tak nagle zmieniasz plany? Co z wielką imprezą? - Patrzyli na siebie w taki sposób, jakby próbowali pobić się na spojrzenia. Byłam tam zbędna.
- Fakt, że Aspen u mnie będzie nie dyskwalifikuje imprezy, prawda księżniczko? - Teraz Hudson patrzył tylko na mnie. W jego wzroku było jednak coś niepokojącego.
- Aspen? - Sulivan założył obie ręce na piersiach.
Nie mogłam dobyć z siebie głosu. Ja tylko siedziałam, próbując powiedzieć cokolwiek. Nie zamierzałam spędzać piątkowego w towarzystwie Camerona, dodatkowo na jakiejś niepoprawnie pijackiej imprezie z przelewającymi się narkotykami. Czy Luke miał inne plany? No właśnie... Przecież Luke i Cameron się przyjaźnili, przecież gdyby i on przyszedł na tę imprezę to nie miałoby znaczenia. Ta kłótnia była bez sensu, czego Sulivan najwidoczniej się nie doszukał, ponieważ nie otrzymując ode mnie żadnej odpowiedzi, po prostu prychnął i ruszył do wyjścia. Wziąwszy głęboki oddech, rozmasowałam skronie. Miałam dość stresujących sytuacji.
- Niech sobie zapali, przejdzie mu - mruknął Cameron, którego jedynie zmroziłam wzrokiem.
Zamierzałam wyjść za Luke'iem, bo szczerze miałam dość słów "przejdzie", "odetchnie", "daj temu czas". Nie, ja chciałam by wszystko ułożyło się w tej jednej chwili, tak o, jak za dotknięciem magicznej różdżki, a siedzenie w jednym miejscu i obserwowanie zdarzeń ponad wszelką wątpliwość nie działało korzystnie na sytuację.
Podnosząc się z krzesła, wygładziłam granatową, delikatnie kloszowaną u dołu sukienkę i poprawiwszy włosy w koku, ruszyłam w stronę przedsionka. Będąc w korytarzu, poczułam na swoim ramieniu zimną, kobiecą dłoń oraz woń perfum. Mama. Niepewnie obróciłam się w stronę Evy Barymoore, następnie ubierając jeden ze swoich najładniejszych uśmiechów.
- Panie Sulivan, moja córka Aspen. - Na moment zamarłam. Poczułam większe zimno i niepokój niż wtedy w Pokreślonym Domu, to był realny strach przed kimś, kto tak na dobrą sprawę, nie mógł mnie skrzywdzić.
- Miło mi poznać, piękna jak i matka. - Ujął moją dłoń, którą następnie ucałował. Chciałam wrzeszczeć, uciec stamtąd. Panikowałam wewnątrz, po prostu stojąc.
- Och, dziękuję. Aspen podziękuj chociaż. - Przegryzłam dolną wargę, widząc jego uśmiech. Ta obłuda bijąca od mężczyzny uderzyła we mnie, przenikając aż do mojej duszy. Oczy faceta krzyczały: "wczoraj byłaś w stanie ratować mojego syna, a dziś nie umiesz powiedzieć nawet dobry wieczór?". Kpił ze mnie, albo po prostu dopowiedziałam to sobie, chcąc jakoś wyjaśnić fakt, jak bardzo go nienawidzę.
- To miłe, dziękuję. - Nie byłam w stanie wydusić z siebie nic więcej. Zaskakujące, że mama dała się nabrać na tę sztuczną oprawkę.
- Ależ nie ma za co, ja po prostu stwierdzam fakty, Evo. - Zwrócił się do niej. - Chciałbym za wszelką cenę poprawić wizerunek rodziny w oczach tak cudownych gości. - Mama przytaknęła ze zrozumieniem, a ja prychnęłam w głowie. Za wszelką cenę, to znaczy tuszując swoje zdrady w kosztem własnego dziecka? Na usta cisnęło mi się jedno słowo, którego wcześniej nawet nie przemyślałam o nikim, mianowicie kutas.
- Rozumiem, że nie ma pan żadnego wpływu na jego czyny. - Przepraszam, co?! Wszystko co zjadłam tamtego wieczora podeszło mi do gardła. Coraz bardziej chciałam wykrzyczeć mamie i ojcu Luke'a, co o nich myślę. To byłaby chyba najbardziej niecenzuralna wiązanka na świecie, za którą nie dostałabym rozgrzeszenia. - Nie wyobrażam sobie co bym zrobiła gdyby coś podobnego spotkało moją Aspen. - Niezrozumienie ze strony rodziców? Idziemy w dobrym kierunku.
- Och, nikomu tego nie życzę. - Wtem drzwi pensjonatu uchyliły się z łoskotem, a do środka wszedł Luke, wciąż trzymając papieros między wargami. - Zaczyna się. - Westchnął ciężko starszy Sulivan, lecz jego syn tylko oparł się o futrynę drzwi przedsionka. Obserwował naszą trójkę. - Nie panuje nad sobą...
- Rozumiem, Aspen zapewne też zrozumie, gdy dorośnie, ale ten chłopak tak strasznie ją zafascynował. - Mężczyzna zaśmiał się pod nosem.
- Nie ma w nim niczego fascynującego.
Jak on śmiał? Nawet jeśli coś byłoby z Luke'iem nie tak... on sam w sobie był definicją czegoś intrygującego. Wystarczyło, że popalał papierosa w pomieszczeniu, obserwując z kamienną twarzą jak jego ojciec tworzy mu otoczkę chorego, by samego siebie wybronić. To dopiero było chore.
- Wybaczcie mi, ale nie będę słuchała więcej oszczerstw. - Wyłącznie wzruszyłam ramionami. - Panie Sulivan, dobrze, że miałam wreszcie okazję pana poznać.
Obróciłam się na pięcie i ku zdziwieniu mojej mamy, podeszłam do Luke'a. Chłopak zaczął śmiać się na głos, przy okazji zwracając na nas uwagę niemal wszystkich obecnych na kolacji. W tym poirytowanego Camerona oraz rozpromienionej Caroline. I jeśli mam być szczera, w tamtej chwili nie obchodziło mnie to, że wszyscy na mnie patrzą. Nie dla tych ludzi robiłam to, co robiłam. Łamałam kolejne zasady dla niego, dla Luke'a Sulivana, którego dłoń chwyciłam tuż po narzuceniu płaszcza. 
- Co robisz? - Zgasił niedopałek o swoje kolano.
- Wychodzę.
- Gdzie? - Był rozbawiony.
- Jak najdalej od tej obłudy, a ty chcesz czy nie, idziesz ze mną, Lucas.
- Aspen, jeśli teraz pójdziesz...
- I tak cię zawiodłam, przepraszam.
Drzwi trzasnęły za nami, a wtedy chyba oficjalnie zrzekłam się zaufania i dumy swojej matki, ale zrobiłam to z własnego wyboru. Wybrałam jego. 
~*~

Ostry, grudniowy wiatr smagał nasze twarze, gdy szliśmy pod rękę opustoszałymi uliczkami Crow Cove. Byliśmy sami, milczący, ale mimo wszystko czułam się lepiej, niż przy kimkolwiek innym kiedykolwiek, gdziekolwiek. Nie przeżerało mnie poczucie winy spowodowane sprzeczką z mamą, nie zamartwiałam się zamiarami Camerona, nie myślałam co powinnam mówić, co powinnam robić, jak powinnam zachować się wobec Luke'a, bo to nie miało znaczenia. Przy tym chłopaku nie musiałam nikogo udawać, bo w pełni rozumiał i akceptował fakt, że nie lubię dużo mówić na tematy, które mnie nie interesują, wiedział jak bardzo paraliżuje mnie strach, gdy próbuje nawiązać rozmowę z nieznajomym, a wszelkie starania, by nie wypaść przy kimś głupio, zazwyczaj idą na marne przez głupoty, które zwykłam rzucać nie mając tego świadomości. Jednak Luke nie oczekiwał ode mnie niczego, prócz spokojnego kroczenia tuż obok, trzymając się jego silnego, zgiętego ramienia. Mimo chłodu, który spowił Crow Cove i przenikliwej zawiei, nic tak właściwie nie przeszkadzało nam w spacerze. Stare latarnie od czasu do czasu błysnęły, wskazówka zegara na kościele dygała, by obiec tarczę dookoła, ostatecznie wskazując dziesiątą, a chmury przegonione przez kolejne podmuchy, odsłoniły rozgwieżdżone niebo i półpełny księżyc. Czułam się jak w innym świecie, nie byłam już tą samą Aspen Barymoore, która przyleciała do Anglii by po prostu odsiedzieć swoje, gdy mama będzie pracować. Byłam nową osobą, dzięki niemu i nie miałam pojęcia dlaczego, ale ta nowa osoba bardziej przypominała mnie niż dawna ja. Straciłam zaufanie mamy, zyskując zaufanie Luke'a. Musiałam wybierać i naprawdę nie wiem jaki byłby mój wybór, gdyby Eva nie postanowiła przedstawić mi swojego nowego "przyjaciela". Miarka się przebrała.
- Zimno ci? - zapytał chłopak, wrzucając kolejnego tamtej nocy papierosa do studzienki. - Możemy pójść do mojego mieszkania. - Pokręciłam przecząco głową, włożywszy wolną rękę do kieszeni płaszcza, na co Luke się tylko zaśmiał.
- Zakochałam się w Crow Cove, chcę zobaczyć tu wszystko, zanim...
- Zanim wyjedziesz. - Dokończył za mnie.
Przez moment oboje milczeliśmy. Nie wiedziałam nad czym rozmyślał wtedy Sulivan, ale wyglądał na bardzo zagubionego między nowymi koncepcjami. Chciał bym została choć w minimalnym stopniu tak samo mocno jak ja chciałam zostać przy nim na zawsze? Już miałam coś powiedzieć, gdy poczułam jak ujmuje moją drugą dłoń, splatając nasze palce. Przeszedł mnie dreszcz, a przyjemne ciepło rozlało się po całym moim wnętrzu. Niepewnie pogładziłam jego knykcie kciukiem. Luke spojrzał na mnie z góry, a potem się uśmiechnął. Z początku jego uśmiech był niepewny, dopiero później stał się szelmowski, dokładnie ten, który tak bardzo lubiłam.
- Pamiętasz patrzenie na kanał La Manche z urwiska? - Skinęłam. - Pod urwiskiem jest plaża...
- Mamy minus dziesięć stopni, przynajmniej. - Wzruszył ramionami. - Luke, nawet nie wyobrażasz sobie jak wieje teraz w porcie.
- Nie dostaniemy się tam portem, tylko przez wrzosowiska. - Zmarszczyłam czoło, przecież te miejsca były po dwóch różnych stronach miasteczka. - Chyba, że wciąż boisz się chodzić ze mną skrótami. - Zachichotałam tylko, znów głaskając jego dłoń.
- Pójdę z tobą na koniec świata, jeśli zajdzie taka potrzeba, Lucas.
- Polubiłaś to, hm? - Ruszyliśmy w stronę Burbon Street, skąd mieliśmy dotrzeć przez las na wrzosowiska, czyli dokładnie tak, jak tam przyszliśmy.
- Co?
- Nazywanie mnie pełnym imieniem, Aspen. - Wzruszyłam ramionami. - Ja lubię twoje imię.
- Jest dziwne.
- Jak jego właścicielka. - Oberwał kuksańca w bok, za co po chwili straciłam grunt pod nogami. Luke po prostu przerzucił mnie sobie przez ramię, jakbym nic nie ważyła. Zaczęłam się śmiać. - Tylko wariaci są coś warci.
- Szalony Kapelusznik?
- Luke Sulivan. - Oparłam się na jego ramieniu. - Czekaj, to nie wyjdzie.
- Co znowu nie wyjdzie?
- Usiądź mi na barana. - W następnym momencie stałam już na chodniku, by Luke mógł ukucnąć przede mną.
- Zwariowałeś, co?
- Tak myślę. - Unosząc obie brwi, mimo uprzedzeń i strachu, że się przewrócimy, usiadłam mu na ramionach. Zapomniałam nawet o fakcie, że miałam na sobie sukienkę, ale on chyba nie zapomniał, bo uśmiechnął się figlarnie. Podziękowałam sobie samej za świetny pomysł, to znaczy za ubranie czarnych, kryjących rajstop. - Za każdym razem kiedy mnie zaskakujesz, odnoszę wrażenie, że zwariowałem.
- Teraz to ja zwariowałam. Boże, Lucas, mam z dwa metry, jeśli nie więcej! - Pisnęłam. - Ile stąd widać! - Jego duże dłonie obejmowały moje łydki, a ja - niczym rasowe dziecko - ciągnęłam go za włosy. - Tylko nie biegnij!
- Świetny pomysł!
- Zapłacę ci, tylko nie biegnij! - Trochę przyspieszył kroku, dlatego zaczęłam krzyczeć, zaciskając powieki. Ten chłopak za bardzo mieszał mi w głowie.
- Zmuś mnie.
- Mam cię kopnąć? - Spojrzał w górę, a ja uśmiechnęłam się głupio. - No co?
- Powiedz: "Cholera jasna, przestań biec!". Może ci odpuszczę.
- A jeśli nie?
- Sam nie wiem... Puszczę cię. - Rzeczywiście poluźnił uścisk swoich rąk, którymi trzymał mnie za nogi, dlatego mocniej chwyciłam go za włosy. - Przecież żartuję, nigdy cię nie puszczę. - Zamilkł na moment. - A jeśli ktoś inny to zrobi, ja cię złapię. - Poczułam ciepło na sercu. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, który sam cisnął mi się na usta. To był sen, to musiał być sen, prawda? Nie był, ja rzeczywiście miałam go tylko dla siebie w tamtej chwili. 

 ~*~ 

Stanęliśmy za lasem i mogłam omotać wzrokiem całe wrzosowiska, które rozciągały się naprawdę daleko wzdłuż i w szerz, jak mówiła pani Jenkens, gdy pierwszy raz poszłam obejrzeć miasto. To była jedna z lepszych decyzji mojego życia. Zastanowiłam się przez moment. Może tak właśnie miało być? Może moja mama musiała zostać konserwatorką sztuki, może ja musiałam jeździć po świecie razem z nią i może Luke musiał zostać porządnie zraniony byśmy znaleźli się właśnie wtedy, właśnie tam? Przecież nic nie dzieje się w życiu bez przyczyny. Ktoś na górze miał dla nas plan, w którego realizacji pomogliśmy kolejnymi wyborami. Czy mogliśmy to zmienić? Owszem, czy chcieliśmy to zmienić? W tamtym momencie czułam, że jestem we właściwym miejscu i nie chciałam nic zmieniać.
- Prawdopodobnie to najpiękniejszy widok na świecie - szepnęłam chłopakowi na ucho, a on uśmiechnął się lekko, gładząc materiał moich rajstop.
- Wiosną to wygląda jeszcze lepiej. Musiałabyś zobaczyć ten wrzos, cholera, chciałabyś to narysować, Aspen. - Skinęłam tylko. Chciałabym... Tak bardzo bym chciała.
- Widzę to. - Wciąż używałam tego przyciszonego, pomrukliwego głosu. - Widzę koc rozłożony na środku wrzosowisk, fioletowe kwiatki, widzę jak słońce smaga twoją twarz, kiedy idziesz w moją stronę. Jesteś szczęśliwy, rozpromieniony, a twoje oczy błyszczą bardziej niż gwiazdy dziś.
- Może tak będzie.
- Wierzysz w to? - Cameron powiedział, że Luke nie wierzy w nic i to jest jego problemem. Czy miał rację? Nie wiem, lecz w tamtej chwili poczułam, iż się pomylił.
- Staram się, kochanie. - Kochanie. To brzmiało lepiej niż "dzieciaku" i "kaczuszko".
- To uwierz. - Powiodłam dłonią po jego policzku. - Bo jeśli co najmniej dwie osoby w coś wierzą, to staje się prawdą. Wiara jest silną bronią, Luke.
Nic już nie odpowiedział, ale ja nie oczekiwałam odpowiedzi. Przemierzaliśmy wrzosowiska w przyjemnej ciszy, ciesząc się mrokiem nocy i swoją obecnością. W końcu dotarliśmy do Pokreślonego Domu, który minęliśmy, dlatego zmarszczyłam czoło.
- Rzeczywiście planujesz mnie gdzieś wyeksmitować? - Chłopak pokręcił przecząco głową. - Jak stąd dostaniemy się na plażę? - Westchnęłam ciężko. - Luke?
- Musisz mi zaufać i iść o własnych siłach. Mam nadzieję, że to nie twoja ulubiona sukienka. - Zdjął mnie z siebie, stawiając na dżdżystej ziemi. Powoli zbliżaliśmy się bowiem do mokradeł.
- Za panowania królowej Wiktorii niemal całe Crow Cove leżało na plaży. Jest tu dużo zarośniętych, łagodnych zejść na to, co zostało z dawnego portu.
Mijaliśmy coraz więcej drzew, a krajobraz rzeczywiście nie przypominał już wrzosowisk w najmniejszym stopniu, prędzej bagna, ale przecież tam właśnie mieliśmy dotrzeć. Luke odsłaniał przede mną kolejne, wydeptane przez niego i jego kolegów ścieżki, które zarosły zmarzniętymi, karłowatymi pokrzywami. Po naszej prawej zamiast drzew zaczęła pojawiać się ściana klifu, a po lewej bagna, z których wydobywał się charakterystyczny zapach.
- Tylko tam nie wpadnij. - Zaśmiał się, kiedy dróżka porządnie zwężała. - Niby nie jest głęboko, ale strasznie wali, no i to praktycznie ścieki.
- Próbujesz mnie wystraszyć? - Z wrednym uśmiechem, wystawił rękę w moją stronę, ale ją odepchnęłam. - Spadaj.
- Nie tak groźnie, kochanie. - Z braku laku pokazałam mu język.
Tam zdecydowanie nie chciałam być na jego plecach, dobrze, że pozwolił mi iść. Chociaż prawdę mówiąc bardziej ufałam Luke'owi niż sobie. W końcu moja sukienka była już cała od błota przez krzaki, które musieliśmy ominąć, a kok zmienił się w niechlujny kucyk. Na szczęście kosmetyki mamy okazały się wodoodporne i mój, według Caroline, piękny makijaż nie znalazł się na zaczerwienionych z emocji oraz przez chłód policzkach.
- Teraz będziemy skakać. - Usłyszałam szum morza, a przed moimi oczyma rozrysował się Kanał La Manche, który rozmywał mrok nocy, odbijając światło gwiazd i księżyca. Zaparło mi dech w piersi na ten widok. Moje oczy błyszczały, gdy obserwowałam piękno krajobrazu.
- Bóg ma wyobraźnię - mruknęłam pod nosem, a potem spojrzałam w dół. - Ty też jeśli myślisz, że stąd skoczę, zwariowałeś?! - Sulivan oczywiście był już na dole.
- Możesz też zejść po kamieniach. - Skinął na nieregularną ściankę klifu.
- Luke...
- No dobrze już. - Wywrócił oczami, a potem wrócił po mnie, byśmy ostatecznie mogli razem stanąć na wilgotnym piasku przed Kanałem La Manche. - Teraz widziałaś już wszystko co warto zobaczyć w tej dziurze. - Przysiadł na kamieniu, uprzednio rozkładając na nim swoją kurtkę.
- Dziękuję. - Uśmiech wdarł się na moje usta.
- Nie masz za co, serio, to nic.
- Nie chodzi mi tylko o ten wieczór. Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, że pojawiłeś się, gdy najbardziej cię potrzebowałam. - Powiedziałam to, nie przemyślawszy uprzednio swoich słów.
- Uciekałaś i chciałaś się mnie pozbyć, Aspen. - Wzruszyłam ramionami. On siedział i mnie obserwował, a ja chodziłam po plaży, napawając się zapachem morza i pięknem nieba.
- Bałam się, nie wiedziałam czego chcę... - Luke tylko skinął. - Wciąż nie wiem.
- Wiesz - powiedział z przekonaniem. - Chcesz dorosnąć, za wszelką cenę chcesz dorosnąć, ale z drugiej strony tak cholernie się tego boisz. Dobrze jest chować się w ramionach mamy, jednak życie dostajemy po to by je przeżyć. Niezależność to podstawa zdrowej relacji. Skoro miłość to wolność.
"Jeśli kogoś kochasz daj mu odejść?"
- Daj, nie zmuszaj by odchodził. Pozwól mu dokonywać wyborów. Jeśli też cię kocha, wybierze ciebie. Nigdy nie prosiłem byś poszła za mną, Aspen. - Przytaknęłam tylko. Musiałam przemyśleć słowa Sulivana, lecz w tamtej chwili byłam zbyt beztroska, by zmuszać się do kontemplacji.
- Co by było gdyby nagle wzmógł się wiatr? - Zmieniłam temat. - Gdyby nadszedł sztorm?
- Zatopiłoby nas - odparł jakby to było takie nic, jakby nie mówił o śmierci. - Wielka fala, wielka tragedia, mój ojciec nagle zacząłby udawać, że nie może pogodzić się ze stratą, a twoja matka umarłaby z rozpaczy rzeczywiście. - Słuchając jego słów, wpatrywałam się w spokojną taflę wody. Poczułam obecność Luke'a za sobą. Podszedł do mnie. - Uznano by nas za parę, a potem zrobiono dramat na kształt Titanica.
- Mógłby grać cię DiCaprio. Ale młody. Teraz... Evan Peters?
- Chloe Mortez, nikt inny. Dziecięca buzia, ale jak chce to potrafi, ma dziewczyna warunki. - Oberwał kuksańca w bok. - Szczerze? Mam nadzieję, że nie odnaleźliby naszych ciał.
- Dlaczego?
- Najpierw muszę stworzyć sobie jakiś sześciopak, nim mnie w prosektorium nago położą. - Parsknęłam szczerym śmiechem.
- Jesteś niemożliwy, zepsułeś ten moment! - Luke również zachichotał, a potem położył dłonie na moich biodrach. - Odgrywamy Titanica?
- Nie, próbuję jakoś ratować klimat sytuacji. - Wywróciłam oczami, romantykiem Luke był marnym.
I znów milczeliśmy przez dłuższą chwilę. Ciszę przerwałam dopiero zwracając się w jego stronę.
- Naucz mnie, Lucas. - Chłopak zmarszczył czoło. - Naucz mnie życia siedemnastolatki. Jest tyle rzeczy, których jeszcze nie robiłam... - Delikatny uśmiech rozpromienił jego twarz. - Zawsze bałam się je robić, chociaż miałam różne okazje i...
- Powiedz mi czego chcesz. Jedna rzecz, jest coś czego się boisz, ale ci zależy? - Niepewnie skinęłam. - Jaka? - Oblizawszy usta, założyłam włosy wystające z roztrzepanego kucyka za ucho. - Aspen?
Embrasse-moi. - Nie byłabym w stanie wyrazić się po angielsku. - Me apprendre à baiser français. - Spojrzałam mu prosto w oczy, a Luke zmarszczył nos.
- Kochanie, umiem przeklinać nawet w Urdu, ale tylko wyłącznie przeklinać. - Nie rozumiał. No tak, mogłam się domyślić.
- Luke... - Spuściłam wzrok. - Chcę pójść do twojego mieszkania, mam ochotę na herbatę. - Skinął, ale w głębi duszy wiedziałam, że zorientował się, iż nie o to mi chodziło... Obróciłam się na pięcie i już miałam odejść, gdy poczułam jak łapie mnie za nadgarstek.
- Już łamiesz zasady, kłamczuszku. - Ze śmiechem pochylił się nade mną, tak po prostu, a ja poczułam wszystko na raz.
Nie mam pojęcia kiedy to się stało, ale jego spierzchnięte usta ujęły moje, a ich ciepło rozprzestrzeniając się po całej mojej skórze, dotarło aż do serca. Całował lekko, niepewnie, jakby prosił o pozwolenie. Nie cofnęłam się i nie do końca wiedząc co dalej, objęłam Luke'a za szyję. Jego usta stały się bardziej zuchwałe, a język szukał mojego. Boże, my naprawdę się całujemy - to była jedyna myśl, krążąca w mojej głowie, którą wkrótce uciszył. Poddałam się przyjemności i jemu na tyle, by nie skupiać się na niczym innym jak prawdziwy, francuski pocałunek, którego doświadczyłam po raz pierwszy w Crow Cove - gdzieś na końcu świata - równo nad kanałem La Manche, który na dobrą sprawę mógł dać omotać się sztormowi. Krótko mówiąc - czułam, że w ramionach Chłopaka z Domu Bazgrołów jestem w stanie umrzeć. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz