sobota, 12 marca 2016

XI.

Ludzkie życie na ziemi zaczyna się od poczęcia, a kończy je śmierć. Tak było od zawsze, tak jest teraz i tak na wieki wieków pozostanie. Są bowiem rzeczy pewne, konkrety, konieczności i na nie człowiek nie ma najmniejszego wpływu. Z niektórymi sprawami należy się bowiem pogodzić, podkulić ogon, spuścić głowę, niekoniecznie rozumiejąc - zaakceptować. Są też w życiu rzeczy zależne od kolejnych decyzji, od zdarzeń, od okoliczności. Przecież niemowlaki nie płaczą nocami przez stemplowane niewidzialnym tuszem: „zły", „pyszny", „zdradliwy", „niewłaściwy". Nikt, dosłownie, nie jest z góry spisany na straty ze swojej własnej winy. To inni ludzie, to okrutny świat, to środowisko sprawia, iż zapominamy kim właściwie jesteśmy. Kochany będzie kochał, nienawidzony będzie nienawidził, zraniony będzie ranił. Bo wewnątrz tak naprawdę każdy z nas jest tylko dzieckiem, które potrzebuje domu, a dom twój tam, gdzie serce twoje. Jeśli podarujesz komuś serce, podarujesz mu dom. Taką pewną bazę i staniesz się czynnikiem wpływającym na los. Często jednak ludzie zapominają, ile mogą. Nie korzystają, a ich możliwości przepadają wraz z nieuniknioną ostatecznością. Człowiek ma wewnątrz siebie coś specjalnego, dzięki czemu potrafi reformować wszystko dziejące się między narodzinami, a śmiercią. Ja nie wierzyłam w przypadek. Nie wierzyłam w nagłe ocknięcie się Luke'a. On sam, jakby zwisał nad przepaścią, gdzie na nieskończonym dnie kłębiły się jego własne demony, gdyby puścił gałązkę nim pojawiła się moja pomocna dłoń, spadłby. I koniec. To do mnie należał pierwszy krok. I skoro już porównujemy, ten początek przypominał domino. Pierwszy klocek jednak był stalowy, a popychając go z trudem, ruszyłam pozostałe.
Przez całą drogę milczeliśmy, po prostu idąc przed siebie. Podtrzymywałam Luke'a by nie upadł. Wciąż był pijany i roztrzęsiony, ale całym sobą próbował nie pokazać jak bardzo cierpi. Niepotrzebnie. Widziałam niemal całą tę jatkę przed jego mieszkaniem. Zachowywał się jak niespełna rozumu, ale zdawałam sobie sprawę z faktu, jak reagują ludzie, pijani ludzie na dodatek. Ten mężczyzna w oknie, prawdopodobnie jego ojciec, doprowadził chłopaka na skraj, a ja próbowałam uciszyć te wszystkie głosy, które wołały głowie Luke'a, jak bardzo jest żałosny, samą swoją obecnością. Mimo wszystko również czułam pewien niepokój. Bałam się jak zareaguje mama, ale podjęłam decyzję. Jeśli nie będzie chciała zrozumieć - zabiorę go do Pokreślonego Domu, albo... sama nie wiem, do mieszkania Toma Forbesa, choć nie miałam bladego pojęcia gdzie wspomniany chłopak mieszka. Byłam pewna jednego - nie mogłam go zostawić.
- Jesteś w stanie wejść po schodach? - wymruczałam pytanie, zwracając się do uwieszonego na moim ramieniu Luke'a.
- Tak... chyba... - Na szczęście obeszło się bez większych problemów.
Kiedy weszliśmy do środka, o moją skórę obiło się przyjemne ciepło. Wszystkie światła w pensjonacie były wyłączone, jedyną poświatę na ciemny nawet za dnia korytarz, rzucał płomień żarzący się w salonowym kominku. Odetchnęłam głęboko. Może mama położyła się do łóżka?
- Poszukamy apteczki i to przemyjemy. - Skinął. Widziałam po jego oczach, jak bardzo zamyślony jest. W jego głowie namnażały się kolejne sprzeczności, a błękit tych pięknych oczu zdawał się mienić granatem w szarości pomieszczenia. Jeszcze nigdy niczyje oczy nie urzekły mnie aż tak bardzo.
- Aspen? - Zamarłam w półkroku, bardziej przywierając do ramienia Luke'a. Chłopak chyba nie bardzo wiedział co się dzieje, dlatego wyczuwając mój strach, objął mnie, jakby próbował przekazać, iż będzie moim rycerzem na białym koniu, albo raczej pobitym zadziorem z rozwaloną przez butelkę whisky ręką. - Eva miała awarię w Domu Saltzmana. - tak starsi ludzie nazywali Pokreślony Dom, od Erica Saltzmana, który mieszkał tam za czasów amerykańskiej wojny secesyjnej. - Musiała szybko poprawiać jakieś freski, ale mówiła, że... - Pani Jenkens stanęła przed nami i założyła ręce na piersiach. Z jej ust wydobyło się głębokie westchnięcie. - Lucas.
- Babciu - wyburczał chłopak.
- To nie tak. - Postanowiłam powiedzieć jej prawdę. Koniec końców nie znałam relacji Luke'a i staruszki, ale była jego babcią. Rodziną. Powinna zrozumieć, zmartwić się, albo chociaż zachęcić chłopaka do wyjawienia mi co się właściwie wydarzyło. - On jest... Ktoś go... - Nie umiałam tego sformułować.
- Tata i Jason wpadli na przedświąteczną kolację. - Postanowił mnie wyręczyć. - Zrobił to co zwykle. Mógł kiedykolwiek indziej, tylko nie dziś... Nie dałem rady i... - Oddychał szybciej, głos mu się załamał, dlatego położyłam dłoń na niezranionej ręce Luke'a.
Skurwysyn. - Zaklęła Pani Jenkens. - Aspen, pomóż mu doczłapać się do kuchni, a ty następnym razem trzymaj nerwy na wodzy. Ja wiem, że to idioci, ale cholera, niedaleko pada jabłko od jabłoni.
- Nie jestem jak on. - Nie wiedziałam o czym mówią, dlatego postanowiłam się nie wtrącać. - Możesz mnie nazwać diabłem, ale nie jestem jak on.
- Nie jesteś, Luke. - Kobieta przetarła zmęczoną twarz dłońmi. - Jason wciąż uważa, że..
- Tak. Dorobił sobie klucze do mieszkania, stwierdził, że potrzebuję pomocy. Jeszcze trochę i zamknie mnie w wariatkowie.
- Słucham?! - Weszliśmy do kuchni, gdzie pani Jenkens zapaliła światło. Wtedy dopiero zobaczyła w jak beznadziejnym chłopak jest stanie. - Który cię tak urządził? Mniejsza, Aspen w szafce nad piecem jest apteczka. Podaj ją, kochanie. - Bez słowa wykonałam polecenie babci Luke'a, wciąż uważnie słuchając o czym mówią. - Niemniej... Dorobił klucze i znowu biega po lekarzach?
- Nakarmi mnie jakimiś jebanymi tabletkami...
- Jesteś pełnoletni, na Boga!
- Jeśli coś stwierdzą, a wiesz, że Jason sprawi, że tak będzie, to bez znaczenia. Co jest najgorsze? - Pani Jenkens wstawiła wodę w czajniku. - Że czuję się winny.
- Luke, nie możesz... - Westchnęła. - To nie była twoja wina, to nie była niczyja wina. - Chłopak tylko wzruszył ramionami. - Musisz odpocząć, Aspen doprowadzi cię do porządku, potrzebuję wziąć coś na uspokojenie. - Oparła się o blat. - Zostaniesz tutaj, dopóki Jason nie wyniesie się z twojego mieszkania. Nawet nie protestuj, możesz być szelmą, ale nigdy nie przestaniesz być moim wnukiem, Lucas.
Milczeliśmy jeszcze długo po tym jak staruszka udała się do łazienki. Nie zadawałam pytań, chociaż miałam ich tysiące. Z głębokim westchnieniem po prostu zalałam herbaty, o których Pani Jenkens zapomniała i podałam jedną Luke'owi.
- Chodź - mruknęłam najciszej jak umiałam. Poczułam się mała i nieporadna, chociaż taka nie byłam. Nieśmiałość wobec niego wróciła, ale nie mogłam zostawić Sulivana na pastwę losu. Sam by sobie nie poradził. Nie w takim stanie.
Podał mi zdrową rękę, bym te okrwawioną mogła przemyć pod bieżącą wodą. Obserwując strugi zabarwionej na czerwono wody, ścisnęło mnie w gardle. Nie chciałam jego cierpienia, tak bardzo potrzebowałam by się teraz uśmiechnął. Delikatnie przejechałam palcami po czystych, nieporanionych miejscach Na szczęście szkło nie wbiło się głęboko pod skórę, a rozcięcie nie wymagało szycia. Kamień spadł mi z serca, ale dałam mu spokój, dopiero gdy rana była odkażona i zabandażowana.
- Boli cię coś jeszcze? - Luke pokręcił przecząco głową. - Położysz się sam, czy ci pomóc? - Nie odpowiedział. Po prostu wodził po mojej twarzy wzrokiem, jakby próbował rozszyfrować cokolwiek z mimiki. Nie mogąc znieść mocy tego spojrzenia, ja sama spuściłam wzrok.
- Spójrz mi w oczy. - Szepnąwszy te słowa, założył kosmyk moich włosów za ucho, a potem ułożył palce wzdłuż mojego policzka. Wreszcie zrobiłam, o co mnie poprosił. Miał szerokie źrenice, łagodne spojrzenie, a od całej buzi Luke'a w tamtym momencie emanował spokój. - Przepraszam.
- Wybaczyłam ci. - Położyłam dłoń na jego dłoni.
- Ale ja nie wybaczyłem sobie. - Odetchnął ciężko. - Nie mogę być dzisiaj sam.
- Chcesz żebym poczekała aż zaśniesz? - Uśmiechnął się lekko, a ja poczułam jak moje policzki oblewa jeszcze większy rumieniec.
- Chcę spać w twoim łóżku. - Pogładził tę czerwoną plamę na mojej buzi palcem. - Potrzebuję cię. Pomóż mi, Aspen. 

~*~


Byłam zmęczona całym tym dniem. Nie miałam pojęcia co powinnam czuć, leżąc obok Luke'a w całkowitej ciszy i ciemności. Nie zdążyłam się przebrać, a o kąpieli nawet nie marzyłam. Chciałam by po prostu zasnął, bo nie zamierzałam konfrontować się z mamą, mając obok siebie chłopaka, którego Eva Barymoore nie tyle nie trawiła. Mogłam śmiało stwierdzić, że ona szczerze go nienawidzi, ale czy miała podstawy? Taka po prostu była. Nie potrafiła zaakceptować ludzi, którzy reprezentowali sobą odmienną postawę niż ona sama. Odrzucała wszelką inność, odrzucała wedle niej niewłaściwe i choć nienawidziła plotek - wierzyła w nie. Hipokrytka. Miałam matkę hipokrytkę, do której nie potrafiłam dotrzeć. Często miałam ochotę wyjść z pensjonatu, trzaskając drzwiami, by móc nigdy tam nie wrócić. Czasem zastanawiałam się co by było, gdybym nagle zniknęła, a wręcz notorycznie płakałam przez jej władcze decyzje dotyczące mnie. Lecz mimo wszystko była dla mnie ważna. Tak ważna, jak nikt inny na całym świecie. Często o tym mówię, bo to najszczersza, pokręcona prawda. Jaka córka bowiem tłamsi w sobie wszystko co ma ochotę powiedzieć, by tylko nie zranić swojej mamy? Jaka córka krzyczy w poduszkę niemym krzykiem, z nadzieją, że jej mama zrozumie? Jaka córka zabija swoje marzenia, by móc pozwolić mamie realizować jej marzenia? Jaka córka nienawidzi swojej mamy całym sercem, by tak samo mocno ją kochać? Czułam się z nią związana na wieki wieków amen. I nie wiedziałam, czy wściekam się o to, czy jestem za to wdzięczna. Moja relacja z Evą była specyficzna, ale była. Eva nigdy nie próbowała mnie skrzywdzić, nigdy nie zdradziła nikomu żadnego mojego sekretu i nigdy nie podniosła na mnie ręki, bo byłyśmy rodziną. Od dziecka wpajała mi, że rodzina nigdy nie opuszcza, że rodzina jest bazą, że rodzina to coś niezniszczalnego, a miłość jej członków, nie może równać się z żadną inną miłością. Rodzina kocha pomimo wszystko... Rodzina. Nie mogłam więc pojąć sytuacji, której byłam świadkiem. Jakbym miała w głowie jedną wielką barykadę, nie pozwalającą uświadomić sobie, że to właśnie przez rodzinę Luke był zraniony, że rodzina doprowadziła go na skraj, że rodzina go zniszczyła.
Przyjeżdżając do Crow Cove nie spodziewałam się, że wszystko w co wierzyłam zostanie tak drastycznie zachwiane. Zaczęłam uświadamiać sobie rzeczy, na których temat nigdy wcześniej nawet bym nie pomyślała. Czułam mocniej, płakałam więcej, śmiałam się więcej, doświadczałam więcej. Zmieniłam się nie do poznania, prawdę mówiąc zostałam tylko cieniem dawnej siebie. Ale to był początek i wiedziałam o tym. Chłopak, który leżał tuż obok wpłynął na każdą, pojedynczą reformę. Sprawił, iż zyskałam i straciłam wiarę w ludzi, by na nowo ją odzyskać, a później znów stracić.
Z zamyślenia wyciągnęło mnie załamanie się materaca pod nami. Luke przetarł twarz dłońmi, usiadłszy. Przez chwilę po prostu wpatrywał się beznamiętnie w spowitą mrokiem przestrzeń. Coś było nie tak... Ja również usiadłam i niepewnie wyciągnęłam dłoń w jego stronę. Pogładziłam ramię Luke'a. Chciałam go uspokoić, przekazać choć odrobinę swojego ciepła. Nie znosiłam gdy cierpiał.
- Muszę wziąć tabletki nasenne - wyszeptał i gdybym nie chwyciła go za nadgarstek, wstałby na równe nogi. - Co?
- Połóż się - poleciłam. - Nie będziesz faszerował się żadnym świństwem.
- Cierpię na bezsenność od prawie czterech lat, Aspen. - Uśmiechnął się delikatnie. - Doceniam twoją pomoc, po prostu są rzeczy, które muszą pozostać niezmienne.
- Coś cię gryzie. - Nie zamierzałam dać za wygraną, nawet jeśli mieliśmy siedzieć do rana. - Chcesz mi opowiedzieć? - Westchnął, uchylił usta, ale się powstrzymał.
Bez słowa obrócił się do mnie plecami i przykrył kołdrą. Nie chciał rozmawiać. Wzięłam głęboki oddech, ostatecznie również wracając do pozycji leżącej. Cisza. Głucha cisza ogarnęła pensjonat, uzupełniając się wraz z przenikliwą ciemnością. Co było ze mną nie tak? Czy zrobiłam coś złego, że nie chciał powiedzieć? Może mi nie ufał? Przegryzłam dolną wargę, ułożyłam się bokiem i zaczęłam delikatnie gładzić plecy Luke'a. Kiedy byłam dzieckiem, w ten sposób mama głaskała mnie bym zasnęła. Leżeliśmy tak przez dłuższy czas, ale on wciąż nie zasypiał, więc z głębokim westchnieniem przysunęłam się trochę i objęłam chłopaka od tyłu. Usłyszałam jego cichy śmiech, ale śmiał się nie radośnie, śmiał się histerycznie. Podciągnął nosem.
- Nigdy nie byłem grzecznym dzieckiem - wymruczał wreszcie, na co zmarszczyłam brwi. - Jason był. Miałem uczyć się jak Jason, miałem ubierać się jak Jason, miałem mówić jak Jason, miałem być perfekcyjnym Jasonem. - I znów ten śmiech... - Mój ojciec nigdy nie był dobrym mężem, zdradził ją tak cholernie wiele razy... Nie szanował jej, ale udawała, że niczego nie widzi. Co zabawne, to on wymagał ode mnie bycia idealnym. Skurwiel, jebana męska dziwka, alkoholik i obrzydliwie bogaty ćpun. - Głos Luke'a zadrżał. - Ale go kochała... jednak gdyby wiedziała tyle co ja... - Teraz to chłopak zadrżał. - Szantażował mnie, że jeśli jej powiem, wywali mnie z domu.
- Tak mi przykro... - Nie wiedziałam jak zareagować, to wszystko przytłoczyło mnie po całości. - Luke, gdybym wiedziała wcześniej...
- Kochałem ją, wiesz? - Skinęłam. - Ale nie potrafiłem tego okazać. Zachowywałem się beznadziejnie... by ostatecznie... Boże.
- Już w porządku. - Obrócił się w moją stronę, uprzednio przecierając twarz. - Ona pewnie też ci przebaczyła.
- Nie przebaczyła. - Na moment zamilkł. - Trzy lata temu, dokładnie trzy lata temu, ósmego stycznia pływaliśmy jachtem. Ja, Jason i mama. Tata powiedział, że ma sprawy i chyba tylko ja wiedziałem, że umówił się z ciotką, która była jego kochanką. - Przegryzł wargę. - Niewiele pamiętam. Pokłóciłem się z bratem o stery, ostatecznie obraził się i dał mi wolną rękę. Dopłynął do portu i zostawił nas samych. Mama kazała mi odpuścić, ale ja nie chciałem, chciałem jej udowodnić, że jestem lepszy niż Jason, chociaż cholera, ona była jedyną osobą prócz babci, która traktowała nas równo. - Odetchnął, zaciskając mocno powieki, a ja wpatrywałam się w niespokojną buzię Luke'a trochę otępiała. - Nie byłem lepszy od Jasona. Nie umiałem zapanować nad sterem i... Nie pamiętam co dalej... Chyba w coś wpłynąłem, albo... Ja... Obudziłem się w szpitalu. - Wzruszył ramionami. - Ja się obudziłem, ona nie. Wszystko przeze mnie, Aspen. - Pokręciłam przecząco głową. - Powiedz coś, proszę.
- Nie mogłeś wiedzieć, że tak się stanie. - Unosząc dłoń, starłam łzę z jego policzka. - Nikt nie mógł tego wiedzieć. Takie rzeczy się zdarzają.
- Jason stwierdził, że zrobiłem to z premedytacją. Uznał mnie za chorego i ciągał po psychiatrach razem z ojcem. Ten dramat przynajmniej uciszył jego romanse. Nie przestał, wciąż to robi... - Uśmiechnął się kpiąco. - Nigdy nie powiedział, że jej nie kocha, ale nie udowodnił też, że jest inaczej. Wiesz co najbardziej dobija? Że nawet skurwysyn nie ukrywa faktu, z kim sypia. Kiedy ona w każdej chwili może... - Po prostu pękało mi serce, gdy tego słuchałam. - Od trzech lat jest w śpiączce, a on odwiedził ją może raz czy dwa, a teraz chciałby ślubu ze swoją kochanką, dlatego próbuje typków ojca Camerona z urzędu i pastora, by unieważnił poprzednie małżeństwo. - Luke oblizał usta, a potem jakby nigdy nic zaczął bawić się moimi palcami. - A że ja się na to nie zgadzam, ściągnął Jasona z Manchesteru, wmawiając mu, że znów mi odbiło i chcę teraz zabić jego. Chciał rozmawiać, więc go sprałem, miałem kilka tygodni spokoju, a potem to on postanowił mi oddać. Dziś oboje przyszli na pogadankę. - Zamknął oczy, nie chcąc płakać, dlatego ścisnęłam jego rękę. - Próbują wmówić mi, że oszalałem, chcą napchać prochami i zamknąć w psychiatryku, a potem odłączyć mamę, ale ja wiem, że nie jestem szalony na tyle, by mnie zamykać. Może trochę pokręcony i...
- Zraniony - odparłam niemal szeptem. - Jesteś zraniony, Luke. Tak bardzo, jak to tylko możliwe. - Niepewnie przysunęłam się do niego, by położyć głowę na klatce piersiowej chłopaka. Wtedy ja też już płakałam. Znów zapadła cisza, którą przerwałam po chwili. - Powiem ci coś... - Spojrzał na mnie pytająco. - Zranieni ludzie czują dwa razy mocniej. - Uśmiechnął się pod nosem.
- Ale to nie sprawia, że jestem słaby. To nie sprawia, że masz teraz obchodzić się ze mną jak z chińską porcelaną. Wciąż niezły ze mnie dupek. - Przeczesał moje włosy palcami.
- To nawet nie podlega dyskusji. - Przytaknął ze śmiechem. - Dziękuję.
- Za?
- Za zaufanie. - Bawiłam się delikatnym materiałem jego szarej koszulki.
- Zaufanie rodzi zaufanie. Chcę żebyś ty ufała mnie. - Oznajmił jakby to było oczywiste. Nie było.
- Ufam. I wiem, że nie jesteś złą osobą. To widać po oczach, a twoje są niesamowicie piękne. - Zmarszczył czoło. - Powiedziałam to na głos?
- Dzięki... chyba. - Wzruszył ramionami. - W rekompesancie powiem, że ładnie ci w czerwonym. Szczególnie na ustach. - Skinęłam mu tylko.
I leżeliśmy tak w ciszy przez kolejne kilka minut, rozkoszując się swoją obecnością oraz tym, co się właśnie między nami wytworzyło. Coś niebanalnego, niecodziennego, coś, czego nie dało się dotknąć, nie dało się zdefiniować, ani narysować. Coś naszego wspólnego. Zaufanie.
- Nienawidzę tego dnia najbardziej na świecie, Aspen - mruknął niepewnie, a jego zachrypły głos okalał moje ucho. Czułam ten specyficzny zapach alkoholu i łzy. Łzy Luke'a Sulivana na swoim nagim ramieniu. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz